Marian Kasprzyk: -Dziękowałem bogu, że zachorowałem

i

Autor: ARTUR HOJNY/SUPER EXPRESS Marian Kasprzyk: -Dziękowałem bogu, że zachorowałem

Mistrz olimpijski w boksie Marian Kasprzyk: Dziękuję Bogu, że zachorowałem

2019-04-19 6:32

-Kiedy opowiadam o tym znajomym, to pukają się w głowę. A ja naprawdę jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że w 1992 roku stanąłem nad grobem. Dzięki temu po trzydziestu latach znów zacząłem się modlić – opowiada Marian Kasprzyk (80 l.). Bokserski mistrz olimpijski z Tokio, który finałowy pojedynek w wadze półśredniej z reprezentantem ZSRR Ricardasem Tamulisem wygrał walcząc ze złamanym kciukiem.

Super Express: - Tamta walka o złoto na igrzyskach w 1964 roku była pańską najtrudniejszą w karierze?

Marian Kasprzyk: - Po drugiej rundzie pan Feliks Stamm chciał mnie poddać. Ręka strasznie bolała przy każdym ruchu. Nie było mowy, by nią zadawać ciosy, ale przekonałem trenera, że mogę walczyć dalej. Oczywiście było ciężko, ale nawet nie wiadomo jak duży ból fizyczny nie ma porównania z duchowym. Najtrudniejszą walką jaką stoczyłem, była ta z samym sobą i z diabłem, o powrót do Pana Boga, w czasie, gdy dowiedziałem się, że poważnie zachorowałem.

- Co panu dolegało?

- Pod koniec 1992 roku zauważyłem, że wypróżniam się z krwią. Niby nic mnie nie bolało, ale z każdym dniem byłem coraz słabszy. Brakowało siły…W szpitalu w Katowicach usłyszałem od profesora Górki diagnozę: nowotwór. Konieczna była operacja. Wycięto mi żołądek, część przełyku i śledzionę. Przed operacją zdecydowałem się wyspowiadać. Po trzydziestu latach! Wchodziłem do kościoła, cofałem się, wchodziłem, aż w końcu zawziąłem się i podszedłem do konfesjonału. Już po spowiedzi, w trakcie odmawiania pokuty, strasznie się popłakałem. Szlochałem i modliłem się. Operację miałem 8 grudnia 1992 roku, a siedem lat później, tego samego dnia dostałem zawału. A wie pan, jaka to data? 8 grudnia to święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. I co, to przypadek? Na pewno nie! Pan Bóg miał wobec mnie swój plan. Widocznie musiałem zachorować, żeby do niego wrócić.

- Wiara pomaga w codziennym życiu?

- Bardzo! Od kilkunastu lat nie dotykam się do alkoholu. A w przeszłości miałem z tym problem. Poza tym, dzięki modlitwie łatwiej mi było przygotować się na odejście żony. Krysia chorowała na stwardnienie rozsiane. W pewnym momencie choroba tak się rozwinęła, że w ciągu trzech miesięcy , najpierw przestała chodzić, potem ruszać rękami i mówić. Zajmowałem się nią do końca. Myłem, ubierałem, karmiłem. Kiedyś powiedziała mi, że chce odejść w domu. Spełniłem jej życzenie. Gdyby nie Matka Boska, Pan Jezus, Pan Bóg, generalnie wiara, nie wiem, jak zniósłbym ten niesamowicie ciężki czas. Może poszedłbym w wódkę? Może bym się załamał?

- Jak wygląda pana dzień?

- Rano Msza Święta, potem powrót do domu, trochę telewizji, spotkania ze znajomymi przy kawce, czasami wpadnę do klubu BBTS Bielsko – Biała i popatrzę jak młodzi trenują. Po południu najlepiej odprężam się robiąc różańce olimpijskie. Tak je nazwałem, bo koraliki są w barwach kółek olimpijskich.

- Był pan gościem ostatniej gali bokserskiej w Katowicach. Dostrzega pan wśród polskich pięściarzy kogoś, kto przypomina panu w ringu… Mariana Kasprzyka?

- W wadze półśredniej podobał mi się Mateusz Rzadkosz. Odważnie szedł do przodu, atakował. Przegrał, bo zapominał o obronie. Ale najbardziej lubię tego chłopaka z Ameryki, Adama Kownackiego. Taki grubasek, a jak ładnie się bije! Ma to coś!

Nasi Partnerzy polecają

Najnowsze