Tytułu bronił Berchelt, ale to Valdez od początku walki był stroną przeważającą. W 4. rundzie Berchelt był liczony pierwszy raz i choć później miał swoje momenty, to ciężki nokaut wisiał w powietrzu. Po raz drugi z deskami zapoznał się w 9. rundzie, ale w 10., po fantastycznym lewym sierpowym, było po wszystkim.
Czegoś takiego w UFC jeszcze NIE BYŁO! Zawodnik czekał na rywala, a ten… nie przyszedł!
Berchelt padł jak rażony pierunem, sędzie nawet nie zaczął liczyć. Młodszy z Meksykanów po walce wylądował w szpitalu, ale na szczęście szczegółowe badania (w tym tomografia komputerowa głowy) nie wykazały nic niepokojącego.
- Nie ma nic lepszego w życiu od udowodnienia ludziom, że się mylili. Mam listę osób, które we mnie zwątpiły. Moi idole we mnie wątpili. Analitycy boksu we mnie wątpili. Wszyscy mówili, że Berchelt mnie znokautuje. Nigdy nikomu nie pozwalajcie, by mówił wam co możecie, a czego nie - przyznał Valdez po wygranej.