Życie Jackiewicza to gotowy scenariusz filmowy: od zera do bohatera, od postrachu dyskotek po mistrza Europy, z sali operacyjnej, gdzie lekarze uratowali go po dźgnięciu nożem, do najnowocześniejszej hali w Słowenii. Właśnie w niej dziś wieczorem Jackiewicza czeka finałowa scena: walka o mistrzostwo świata.
- Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że będę walczył o tytuł, tylko bym się roześmiał. Ale teraz sama walka mi nie wystarczy. Ja chcę wrócić do domu z pasem mistrza świata! Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej - mówi Jackiewicz reporterowi "Super Expressu". - Nigdy nie byłem tak przygotowany do walki. Po raz pierwszy w karierze tak trzymałem wagę, że w dniu ważenia mogłem normalnie zjeść śniadanie.
Rywal Polaka takiego luksusu nie miał. Do ostatniej chwili zbijał wagę, żeby zmieścić się w limicie 66,7 kg. Udało się (66,2 kg), ale po słoweńskim mistrzu widać, że sporo go to kosztowało.
- Nie interesuje mnie, co mówi Rafał. Ring wszystko zweryfikuję. To ja jestem mistrzem świata i Jackiewicz przekona się dlaczego - grozi Zaveck, pierwszy w historii bokserski mistrz ze Słowenii, sportowa gwiazda tego małego kraju (2 mln mieszkańców).
- Niech Zaveck cieszy się sławą, bo niewiele już mu czasu zostało. W sobotnią noc będzie tylko byłym mistrzem świata - obiecuje Jackiewicz.