To nie było pożegnanie rodem z polskich ringów. Nie przyjechał średnio przygotowany weteran i nie dostał do obicia worka treningowego ubranego w strój bokserski. Pacquiao urządził sobie na koniec kariery pojedynek z mistrzem świata Timothym Bradleyem. I zarazem starcie, które miało ostatecznie wyłonić lepszego. Obaj panowie mierzyli się bowiem wcześniej w trakcie swoich karier dwukrotnie.
Artur Szpilka ostro o MASIE: To gnida!
Bradley pokonał "Pacmana" w roku 2012. Został mistrzem federacji WBO. Filipińczyk odpowiedział dwa lata później, odbierając zabrany mu tytuł. Trzecia walka była więc odpowiedzią.
Sędziowie po dwunastu rundach nie mieli wątpliwości. Punktowali jednogłośnie na korzyść 37-letniej legendy. Bradley dwukrotnie leżał na deskach, na dodatek w trakcie całej walki nie potrafił zdominować starszego od siebie przeciwnika. Werdykt mógł być więc jeden. 118:110 dla charyzmatycznego pięściarza z Filipin.
Był Manny Pacquiao. Będzie Emmanuel Pacquiao
O którym prawdopodobnie usłyszymy szybciej, niż komukolwiek się zdaje. Finisz przygody z ringiem to bowiem nie koniec wyzwań. "Pacman", a raczej od dzisiaj Emmanuel Pacquiao, już zapowiedział, że teraz na poważnie zajmie się polityką. Zostanie prezydentem?