"Super Express": - Kiedy do ciebie dotarło, że zmierzysz się z Mamedem?
Mariusz Pudzianowski: - Taka rozmowa toczyła się już z rok temu, ale podchodziłem do tego z dużym dystansem. Najpierw musiałem pokonać Bombardiera, potem padła propozycja walki z Michałem Materlą. Martin Lewandowski powiedział mi, że jak uda mi się z nim wygrać, to pójdziemy krok dalej. Wygrałem, Mamed wszedł do klatki i dalej już poleciało.
- Przed walką z Materlą niewielu na ciebie stawiało, teraz z kolei wiele osób to w tobie upatruje faworyta.
- W sporcie niczego tak naprawdę nie można przewidzieć. Mamed może mi zgasić światło, a może ja jemu zgaszę. W tej walce chodzi przede wszystkim o to, byśmy sobie krzywdy nie zrobili. Mamy swoje lata, wyjdziemy do klatki pewnie jeszcze dwa, może trzy razy i potem chcemy udać się na spokojną emeryturę bez większych urazów. Oczywiście damy sobie po pyskach, ale jak już któryś z nas będzie podłączony, to drugi nie będzie wbijać tego gwoździa. Są pewne zasady, których się nie łamie nawet w takich sytuacjach. A po wszystkim pójdziemy razem na piwo - Mamed na bezalkoholowe, a ja na takie głębsze i mocniejsze.
- Przed tobą walka z Mamedem, ale wszyscy wciąż zastanawiają się kiedy w końcu zmierzysz się z Philipem De Friesem o pas mistrza wagi ciężkiej.
- Na wszystko przyjdzie czas i pora. Ostro zasuwam z chłopakami, mam też sporo sprzętu w domu jak za czasów strongmanów. Dużo osób się śmieje, że często sam trenuję, ale taki już jestem. Kupiłem sobie manekiny na zamówienie - mają po 185 cm, ważą 60-70 kg. One udają mi przeciwników, a ja chodzę do przodu i do tyłu, uderzam oraz boksuję. Może jest to śmieszne, ale zawodowy sport polega na durnej, głupiej powtarzalności. W pewnym momencie zamykasz oczy, jest bezdech, a ten lewy, prawy czy sierp zadajesz właśnie dlatego, że wcześniej to latami maglowałeś. Brat mi trzyma tego manekina, ja walę w niego jak ten osioł i potem w walce robię to już automatycznie.
- Często się powtarza, że prawdziwa siły techniki się nie boi, ale Mamed technicznie jest przecież na kosmicznym poziomie.
- Jeszcze parę lat temu bym nawet nie pomyślał, że mogę wejść razem z Mamedem do klatki, więc już teraz czuję się zwycięzcą. Pracowałem na to trzynaście lat i co by się nie stało, to nikt mi tego nie odbierze. Kibice uważają, że szanse w tej walce są 50 na 50 i ja się z nimi zgadzam. Mamed ma czym przyłożyć, może znokautować, ja z kolei nie jestem dobrym bokserem, a światło zgaszę, zapaśnikiem też nie jestem dobrym, a przewrócę i ciężko spode mnie wyjść. Jak już kogoś obalam, to zamęczam rywala jak pies kaczkę.
- Mamed zrobi wszystko, by nie popełnić takiego błędu jak Materla. Nie obawiasz się tego, że kończąc tak a nie inaczej swoją ostatnią walkę, teraz będziesz musiał czymś innym zaskoczyć Khalidova?
- Ja to wiem, wy dziennikarze to wiecie, kibice też to wiedzą - Mamed będzie uciekał, jestem tego więcej niż pewny. Ze mną na wymianę nie pójdzie, bo się może przejechać. Z drugiej strony ile można uciekać? Szefowie KSW porównali nas do wilka i niedźwiedzia. Ten wilk będzie co chwilę kąsał i uciekał, szarpał i uciekał, ale jak już niedźwiedź trafi go tą swoją łapą, to zgasi światło. To będzie na pewno bardzo fajne wyzwanie, już teraz zamykam oczy i rysuję sobie w głowie scenariusz na ten pojedynek.