Mateusz Gamrot notował rewelacyjną serię w UFC i błyskawicznie rozprawiał się z kolejnymi rywalami. Marsz po mistrzowski pas został nieco zastopowany przez Beneila Dariusha, z którym "Gamer" przegrał. Jednak tuż po porażce reprezentant Polski zapowiedział, że nie składa broni i wciąż marzy o tytule czempiona. A że żadnych wyzwań się nie boi, potwierdził podczas ostatniej gali UFC. Walkę z Jalinem Turnerem wziął w ostatniej chwili.
Niezwykła historia Gamrota. Walka z czasem przed galą z UFC
Gamrot udowodnił podczas tego pojedynku, że bez względu na wszystko jest w doskonałej formie i potrafi "z marszu" pokonać rywala. Okazuje się jednak, że do starcia mogło w ogóle nie dojść. Wszystko przez biurokrację. Gamrot nie miał bowiem odpowiedniej wizy i trwała walka z czasem i "papierologią". - Kiedy okazało się, że z moją dyspozycją wszystko jest OK, zaczęła się papierologia przed walką. Po dwóch dniach pobytu na Florydzie mój menedżer spojrzał w dokumenty i powiedział: "Słuchaj, przecież ty nie masz wizy pracowniczej. A z turystyczną możesz co najwyżej obejrzeć galę z trybun" - wyznał Gamrot w rozmowie z "Faktem".
- Wtedy zaczęły się schody i nerwówka. Powrót do Polski był już niemożliwy. Kolejna podróż przez ocean i kilka zmian stref czasowych zabiłaby moją kondycję. Z pomocą UFC i ATT zaczęliśmy próbować dostać się do polskiego konsulatu w USA, ale nie było możliwości spotkania w tak krótkim czasie. Zapytania odrzuciły też placówki na Bahamach i w Kostaryce. Ostatnią deską ratunku była Kanada. Tam zgodzili się mnie przyjąć, ale wiązało się to z siedmiogodzinnym lotem na północ kontynentu. W piątek, na osiem dni przed galą, poleciałem na weekend do Kanady. Załatwiłem tam wszystkie formalności i we wtorek ruszyłem prosto do Las Vegas - wyjaśnił były dwukrotny mistrz KSW.