Pod koniec maja cała sportowa Polska żyła wyczynem Roberta Karasia, który w Brazylii pobił rekord świata na dystansie 10-krotnego Ironmana. 38 km pływania, 1800 km jazdy na rowerze i 422 km biegu pokonał w 164 godziny, 14 minut i 2 sekundy, bijąc poprzedni rekord o blisko 20 godzin. O jego sukcesie było niezwykle głośno i Karaś ponownie stał się prawdziwym bohaterem. Sielanka nie trwała jednak długo - pod koniec lipca przyszły wyniki obowiązkowych (w celu potwierdzenia rekordu) badań i świat 34-latka się zawalił. W jego organizmie wykryto zakazane środki - metabolit drostanolonu i meldonium, o czym poinformował w rozmowie z "Super Expressem". Dzień po wydaniu oświadczenia był gościem Kanału Sportowego i zdradził jeszcze więcej szczegółów.
Robert Karaś po dopingowej wpadce stracił fortunę
Karaś odniósł się w "Hejt Parku" m.in. do słów szefa Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA), Michała Rynkowskiego. Ten tuż po pojawieniu się informacji o wpadce triathlonisty wypowiedział się, że jest to jedna z najpoważniejszych spraw w polskim sporcie. Przyznał, że wygląda naprawdę źle i sportowcowi grożą nawet 4 lata dyskwalifikacji. Te słowa błyskawicznie przełożyły się na karierę i życie Karasia, gdyż... odstraszyły jego sponsorów.
- Przez niego straciłem 600 tysięcy w jeden dzień. Gość wypowiada się, że grożą mi cztery lata. A jeśli będę zdyskwalifikowany – a pewnie będę – to tylko w jednej federacji - powiedział Karaś w rozmowie z Tomaszem Smokowskim. Takie straty wynikają z decyzji części sponsorów o odwróceniu się od sportowca. - Przez tego pana moje życie się trochę zmieniło, ale on nie ma racji - skwitował 34-latek, który jest już po słowie z inną triathlonową federacją i zamierza wystartować w jej zawodach w lutym, co także ma mu pomóc skrócić czas trwania ewentualnej kary.