"Super Express": - Polacy nie załamali się po porażce w sobotnim konkursie na skoczni normalnej?
Adam Małysz: - Nie widać po nich tego, ale wiem, że wewnętrznie to przeżywają. Najgorsza jest pierwsza noc po zawodach, kiedy cały czas rozmyślasz: "Kurczę, niewiele zabrakło". Trzeba o tym zapomnieć, przełożyć to na agresję na kolejny konkurs. I udowodnić, nie tylko innym, ale przede wszystkim samemu sobie, że się potrafi.
- Gdyby ktoś zaproponował panu zakład, czy Polak będzie w czwartek na podium, przyjąłby pan go?
- Nie, bo nigdy nie rozdaję medali przed zawodami. Jest tyle elementów, które wpływają na skoki, że głupotą byłoby rozdawać medale zawczasu.
- Martin Schmitt i Hannu Lepistoe mówili "Super Expressowi", że duża skocznia jest lepsza dla Stocha niż ta normalna. Zgadza się pan?
- Kamil też tak mówi. Ja na przykład zawsze lubiłem tę skocznię. Ma stary profil, dosyć szybkie przejście i krótki próg. Dla niższych zawodników jest to lepsze, bo są szybsi, bardziej agresywni i udaje im się zdążyć z odbiciem.
- Jeśli chodzi o sukcesy, Kamil Stoch pana przebił, bo jest mistrzem olimpijskim. Trochę mu pan zazdrości?
- Nigdy w taki sposób nie myślałem. Starałem się pociągnąć za sobą innych. I teraz mogę powiedzieć, że jestem dumny z tego, co chłopaki wyczyniają, bo to pokazuje, że moja praca lata temu nie poszła na marne.
- A może zazdrości pan młodszym kolegom tej przyjemności ze skakania?
- Zdarzają się takie momenty. Ale ja znam swój organizm, wiem, ile mam lat. Patrzę na Janne Ahonena czy Noriakiego Kasai i widzę, że to nie jest takie proste w tym wieku. Idąc dalej, robisz sobie krzywdę. Swoje zrobiłeś, teraz czas na innych.