– Wyobrażałeś sobie konkursy na podium po tym, jak słabo poszło w trakcie inauguracji w Ruce?
– Wiedziałem, że to nie byłem ja, byliśmy po prostu wszyscy zmęczeni. Ten start był z powodu przeciążenia. Myślę, że człowiek uczy się na błędach i tych błędów więcej nie popełni. Bo szczerze powiedziawszy: przed inauguracją Pucharu Świata byliśmy sześć tygodni na jednym wielkim obozie.
– Jeśli chodzi o tę intensywność treningów podczas przygotowań, to była faktycznie duża różnica w porównaniu do tego, co było w tych właśnie poprzednich sezonach?
– Ja trenowałem w zeszłym roku z Maćkiem Maciusiakiem i Michałem Wilkiem i te przygotowania były dla mnie bardzo dobre. W tym roku były popełnione błędy, rozmawialiśmy o nich.
– Wszystko zostało już przedyskutowane przed urlopem?
– Myślę, że już każdy powiedział swoje żale i nie będziemy wywlekać niepotrzebnych rzeczy, tylko trzeba po prostu wziąć się do roboty. Znamy naszą naturę, lubimy narzekać. Ale nie pora na narzekanie, tylko na to, żeby się wziąć do roboty i nie popełniać tych samych głupich błędów.
– Dlaczego tobie udało się wskoczyć na swój najlepszy poziom, a innym nie?
– Nie miałem przemyślenia na ten temat, bo cały czas byłem w kontynuacji tego, co się skończyło w zeszłym roku i kontynuowałem to w lato. Okej, był moment, że mi nie szło, ale poprosiłem o pomoc. I ją dostałem. I wtedy zaczynało się to wszystko klarować.
– Pamiętasz ten moment, kiedy – jakby powiedział Jerzy Brzęczek o Piotrze Zielińskim – kliknęło w twojej głowie i poczułeś, że od tej pory to będą dobre skoki?
– Myślę, że nie. Do tego dochodziłem wiele lat i to, że przeskoczyłem jakiś krok do przodu, to po prostu była droga. I to była ciężka droga, którą pokonywałem i teraz mogę się z tego cieszyć.
– Mówisz, że poprosiłeś o pomoc. Czy to było dla ciebie trudne, żeby się wziąć w sobie i o tą pomoc poprosić?
– To nie było dla mnie trudne, bo to wynikało z sytuacji. Nie chcę się teraz zagłębiać w tej tematyce, ale to po prostu wyszło. Pojechałem na Puchar Kontynentalny i porozmawiałem głęboko sam ze sobą.
– Dużo mówiłeś o wsparciu psychologicznym, o Jakubie Bączku. Jest jeszcze jakiś człowiek, lub grupa ludzi, któremu/której dużo zawdzięczasz?
– Zawdzięczam na pewno bardzo dużo swojej żonie. Swoim rodzicom i przyjaciołom, którzy cały czas są ze mną nie ze względu na to, że skaczę. Po prostu są ze mną za to, jakim jestem człowiekiem. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby w tym wszystkim pozostać człowiekiem i nie szukać jakiś niepotrzebnych dróg. Tylko być sobą tu i teraz.
– Nie miałeś przez te lata chwili zwątpienia, tylko byłeś przekonany, że to w końcu zapali?
– Oczywiście miewałem momenty, gdzie było ciężko. Naprawdę. Zwątpiłbym bez wsparcia żony, bez wsparcia rodziny. Ale na szczęście nie zwątpiłem. Poszedłem dalej i zostałem.
– A tych rozmów samemu ze sobą było dużo ostatnio?
– Codziennie rozmawiam ze sobą. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby być ze sobą szczerym. A każdy ma prawo popełnić błąd. Ale też trzeba iść cały czas do przodu.
– Przez lata byłeś w cieniu mistrzów, teraz sam stałeś się liderem reprezentacji. Zauważyłeś, że popularność rośnie, uwaga skupia się bardziej na tobie?
– Tak, i to mnie bardzo cieszy, bo popularność i pieniądze idą w parze.
– Właściwie takie duże pieniądze, takie bezpieczeństwo finansowe przychodzi dopiero teraz.
– Tak, dokładnie. Moim marzeniem jest mieć własne auto i może postawić dom, który ja stworzę. Posiadam dom, ale chcę dom w sensie takim, że mogę go wybudować od podstaw. I to auto...
– Teraz drogie są...
– Może ktoś by chciał współpracować. Jestem otwarty (śmiech)... A czy jakieś sobie wymarzyłem? Jakiegoś idealnego auta nie mam. Musi przejechać od punktu A do punktu B i ma być wygodnie.
– Powiedzielibyśmy dla żartu, że w małym mieście wystarczy Matiz...
– Bez przesady (śmiech). Maluch może kolekcjonerski, ale nie jestem jakimś fanatykiem super aut czy coś takiego. Ma być zwinne i przetransportować mnie z punktu A do punktu B.
– Jesteś chyba najbardziej aktywnym z polskich skoczków na Twitterze. Coś zabawnego pewnie zdążyłeś zobaczyć o sobie w sieci.
– Jest ktoś, kto prowadzi fanklub i naprawdę to jest super. To się fajnie ogląda. I jak ta osoba patrzy na mnie i jak tworzy taką atmosferę, że "Zniszczoł Cesarz" i te memy na koniu... No to jest bardzo miłe. Jestem aktywny na Twitterze i zawsze z ciekawości na niego patrzę, patrzę na niego nawet pomiędzy seriami. To też z jednej strony potrafi napędzać, więc kontynuuję to.
– A gdy byłeś wysoko po pierwszej serii, to wtedy z jeszcze większą ciekawością spoglądałeś w dzisiejszego "iksa"?
– Może nie, niekoniecznie, ale korzystałem z telefonu.
– Jak wygląda ta droga oswajania się z czołową dziesiątką? Pamiętamy konkurs w Zakopanem i czwarte miejsce po pierwszej serii, z którego spadłeś poza pierwszą dziesiątkę. Potem ten szalony weekend w Willingen, gdzie prowadziłeś po pierwszym skoku. Po tych konkursach stres zaczął mniej zjadać od środka?
– Konkurs w Willingen był dla mnie nauką i wiele mi dał. To mi pozwoliło zachować spokój. W Lahti i na koniec sezonu w Planicy. Zupełnie inaczej się skacze teraz niż wtedy w Willingen.
Pytał i notował Michał Skiba