"Super Express": - Czy wie pani, że zdobyła pani pierwszy medal mistrzostw świata w tym samym wieku, co Tomasz Sikora?
Monika Hojnisz: - Nie, właśnie mi to pan uświadomił. Może to dobra wróżba? Bardzo chciałabym pójść w ślady Tomka, jestem pełna podziwu dla jego osiągnięć, jest dla mnie wzorem do naśladowania.
- Jak pani zainteresowała się biatlonem?
- To był przypadek. Moja mama przyjaźniła się z matką jednej z zawodniczek biatlonowego klubu Lider Katowice. Tamta pani namówiła mamę, aby wysłała mnie na zgrupowanie treningowe Lidera nad morzem. I pojechałam na doczepkę. Miałam wtedy 11 lat, po raz pierwszy w życiu wzięłam do ręki karabin, chociaż to była tylko wiatrówka. Spodobało mi się to i za tym poszły kolejne zgrupowania i stałe treningi. A za mną do biatlonu przyszła siostra, starsza o cztery lata.
- Jak można uprawiać biatlon, mieszkając na Śląsku, w Chorzowie?
- To rzeczywiście nie jest łatwe, wiąże z ciągłą nieobecnością w domu. W kraju najczęściej trenuję w Dusznikach, bo tam jest najlepszy ośrodek biatlonowy.
- Biatlon jakoś wpłynął na pani osobowość?
- Na pewno, dzięki biatlonowi jestem bardziej odporna, niezależna i zdyscyplinowana. W tym sporcie potrzebna jest też koncentracja i wyciszenie się (na strzelnicy). To też przydaje się w życiu.