- Na ile trudniejszy będzie dla pani następny sezon? Marit Bjoergen mówi o walce o przyszłoroczny Puchar Świata.
Justyna Kowalczyk: - W czteroletnim cyklu szkolenia trzeba nieco odpuścić jeden sezon, żeby myśleć o powodzeniu w następnych. W moim przypadku chodzi o igrzyska w Soczi. Nie mówię o przerwie w startach. Na pewno będziemy się przygotowywać sumiennie i z pełną odpowiedzialnością. Nie sądzę jednak, by było to przygotowanie tak mocne jak do tej pory. Jestem zwykłym człowiekiem, normalną dziewczyną, która nie ma żadnego wspomagania medycznego. Po prostu nie wytrzymuję obciążeń.
- Justyna Kowalczyk potrafi w ogóle odpuszczać? Przecież pani zawsze walczy do upadłego.
- Przede wszystkim trzeba sobie obrać bardzo konkretny cel. Jeśli chcesz być świetny jeszcze przez rok, to jasne: dymaj na nartach, ile potrafisz. Ale jeśli myślisz o pięknym wyniku za dwa czy trzy lata, to trzeba wszystko logicznie rozplanować i właśnie o to teraz chodzi. Trener szuka u mnie rezerw w wielu elementach, to będzie dla nas eksperyment.
- Co może pani jeszcze poprawić?
- Nie ma osób idealnych. Nawet Norweżki nie są idealne. To, że mają niesamowitą parę w płucach, nie znaczy, że świetnie biegają technicznie, na przykład łyżwą. Każdy pracuje nad czymś, co można poprawić. Jednak jeśli nie nauczyłeś się czegoś przez 15 lat, nagle tego nie zmienisz. Różni fachowcy w Polsce twierdzą, że mam problemy z krokiem łyżwowym. Ale ci panowie mieli przez lata szansę, żeby wykazać swoje możliwości jako trenerzy. Ja jakoś ich rezultatów nie widzę.
Przeczytaj koniecznie: Justyna Kowalczyk: Teraz pojadę do sanatorium WYWIAD
- Będziecie się przygotowywać w nowych miejscach.
- Po wielu latach wraca Zakopane, będziemy tam krótko, nie na nartorolki, bo niestety nie ma gdzie. Od lat walczę o to, żeby w Polsce zrobić 5 kilometrów zamkniętej trasy. Na razie bez skutku. I dlatego musimy jeździć na rolki za granicę. W Zakopanem pobiegam po polskich Tatrach, które dobrze znam. Będziemy poza tym mieli dwa obozy na śniegu, co też jest nowością. Jeden bardzo daleko, w Nowej Zelandii.
- Norwegowie mają ciężarówkę wyposażoną w najnowocześniejszy sprzęt. Wy pracujecie w skromnych warunkach. Marzy pani, by kiedyś móc skorzystać z podobnych udogodnień?
- To jest ich sport narodowy, na biegi idą takie nakłady, o jakich my nie możemy nawet marzyć. Mają ze trzydziestu serwismenów, całą myśl medyczną. My, mając do dyspozycji skromną, ale niezwykle zgraną ekipę, po prostu strasznie chcemy pokazać, ile jesteśmy warci. Wiele robimy z pasją, dzięki niej udaje się nam być bardzo wysoko. Poza tym wolę być porównywana z dziewczynami z Włoch czy Słowenii, z którymi zdecydowanie bardziej się identyfikuję, niż z Norweżkami.
- Odejście Adama Małysza oznacza, że cała presja w sportach zimowych spadnie na panią...
- Będę po prostu dalej sobie biegać, robić to, co potrafię najlepiej. Od paru lat robię to pod wielką presją, nic się teraz nie zmieni.
- Walczy pani samotnie z norweskim zastępem astmatyczek. Federacja słucha tego, co o tym problemie mówi trzykrotna zdobywczyni Pucharu Świata?
- Nie bardzo się tym interesuję, bo nie śledzę na bieżąco Internetu, czasem tylko słyszę coś od dziennikarzy. Sprawa jest ewidentna. Choćby w Falun w biegu łączonym mamy kolejność: Bjoergen, Kowalczyk, Johaug, Jacobsen. Z pierwszej czwórki tych zawodów zdrowa jest tylko Kowalczyk. Niedługo zdrowe zawodniczki pozostaną reliktami w tym sporcie. I wszystkie bardzo "dziękują" za tak zwane wyrównanie szans.