Wszystko o Justynie Kowalczyk na Gwizdek24.pl
Nienotowany w kronikach wyczyn nie był jednak dla polskiej biegaczki jak bułka z masłem. Na ostatnim, 7. etapie, zakończonym morderczą wyczerpującą wspinaczką na Alpe Cermis, Kowalczyk miała bowiem kryzysowe momenty i przyznała, że pojawiły się wątpliwości, czy wytrzyma i nie da się dogonić ambitnej Therese Johaug. Polka straciła tyle sił, że po minięciu finiszowej linii nie mogła ustać i padła bez tchu na śnieg.
- W pewnym momencie trafiłam w ścianę - opowiadała Justyna. - Kiedy przewaga nad Therese stopniała do 36 sekund, wiedziałam, że to trudna chwila. Potem usłyszałam, że jestem 40 sekund przed nią i wtedy odetchnęłam. Czy był stres? Nie miałam nawet czasu się denerwować, bo byłam martwa, więc nie czułam nic - mówiła polska królowa śniegu, która po raz pierwszy wygrała TdS w 2010 roku po emocjonującym pojedynku z Petrą Majdić.
- Tamten pierwszy tour wspominam ciepło, chyba był najtrudniejszy - przyznała Polka, szczególnie zadowolona ze swojej tegorocznej formy w stylu klasycznym. - Klasyki wypadły rewelacyjnie, jestem z nich dumna. Jechało mi się łatwo, ale najważniejsze jest to, że powalczyłam do końca. To był mój najfajniejszy tour, bo kosztował najmniej energii. Zniosłam go dobrze zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Na trasy biegowe wróci lada moment Marit Bjoergen, ale kluczowa impreza sezonu i wielkie starcie Norweżki z Kowalczyk zaplanowano dopiero na koniec lutego podczas MŚ w Val di Fiemme. Justyna, która ma teraz zdecydowaną przewagę w Pucharze Świata, już zapowiada, że forma będzie jeszcze lepsza.
- Zwykle rozpędzam się powoli w trakcie sezonu, początek mam słaby, ale potem jest coraz lepiej - przypomina Kowalczyk. - Nie mam problemów z przygotowaniem dyspozycji na dwie wielkie imprezy. Najczęściej jednak bywało tak, że po Tour de Ski jeździło mi się bardzo dobrze. Za półtora miesiąca liczę na dobre zawody we Włoszech, bo mistrzostwa świata są najważniejszym celem w sezonie. Wtedy ma przyjść najwyższa forma - zapowiada nasza bohaterka.