Jeśli ktoś przed startami w Soczi powiedziałby, że liderka Pucharu Świata nie dopisze po zawodach w Rosji do swojego konta w "generalce" nawet punktu, mało kto dałby temu wiarę. W piątek Kowalczyk była dopiero 43. w sprincie techniką dowolną. Konkurencja ta nigdy nie należała do koronnych zawodniczki z Limanowej, więc słabszy występ, choć był zaskoczeniem, nie wskazywał na to, aby nasza królowa nart równie źle miała zaprezentować się także dzień później. Niestety, w sobotę było jeszcze gorzej, ponieważ Polka nie zdołała nawet dobiec do mety. Jak się okazuje, na tak słaby start Kowalczyk wpłynęło kilka czynników, ale najważniejszym były źle dobrane narty.
- Zawiodłam ja. Źle wybrałam narty. Moi serwismeni nie mają z tym nic wspólnego, proszę ich nie obwiniać. Po pierwszych stu krokach wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Próbowałam wychodzić na prowadzenie, użyć siły, ale nic z tego. Co by było na dobrych nartach? Na pewno dobiegłabym do mety. Nie wiem, czy moja obecna forma pozwoliłaby wygrać, nie mam pojęcia. Ale na pewno bym nie odpuściła - wyjaśnia Kowalczyk w rozmowie z serwisem sport.tvp.pl.
- Gdybym mogła cofnąć czas i tak bym do Soczi przyjechała. Poznałam trasy, poznałam zakręty, wszystkie pułapki. Moi serwismeni przekonali się jak zdradliwy jest tu śnieg. Śmiałam się trochę, jak Rosjanie mówili, że na tych olimpijskich trasach – na dużej wysokości – nie można przeszarżować ani o odrobinę, bo natychmiast odcina prąd. Mieli sto procent racji. Soczi nie wybacza błędów - kończy liderka klasyfikacji generalnej PŚ.