Kacper Tekieli udał się w Alpy z ambitnym celem na początku maja. W jego planach było zdobycie wszystkich 82 alpejskich czterotysięczników, w czym mocno wspierała go rodzina. Justyna Kowalczyk wraz z ich synkiem Hugo podróżowała z mężem kamperem. Przed tragicznym w skutkach wejściem na Jungfrau alpinista zdołał zdobyć m.in. Bishorn, Weissmies i Lagginhorn, Allalinhorn, Strahlhorn i Rimpfischhorn. Niestety, środowa wyprawa nie poszła po jego myśli. Jak przekazał "Super Expressowi" Jerzy Natkański [dyrektor Fundacji Wspierania Alpinizmu Polskiego im. Jerzego Kukuczki - red.], to Kowalczyk zaalarmowała o zaginięciu męża. Wybitna polska biegaczka narciarska była zaniepokojona brakiem powrotu i urwanym kontaktem. Wtedy rozpoczęła się akcja ratunkowa, która doprowadziła do tragicznego odkrycia. W czwartek rano odkryto lawinisko, w którym znajdowało się ciało zmarłego Tekielego. Śledztwo w tej sprawie prowadzi już szwajcarska prokuratura, a wstrząsające nowe ustalenia przekazała Interia.
Kacper Tekieli sam mógł wywołać śmiertelną lawinę. Porażające ustalenia
Dziennikarze Interii dotarli do osób w Szwajcarii, które przekazały im, iż Tekieli najprawdopodobniej zdobył szczyt Jungfrau wejściem alpinistycznym, po czym zaczął zjeżdżać. To właśnie w czasie zjazdu miało dojść do podcięcia małej lawiny, co w branży nazywa się "deską śnieżną". Ta miała zabrać męża Kowalczyk aż 1200 m w dół. Po upadku z takiej wysokości niewiele z człowieka zostaje, ale w przypadku Tekielego było inaczej. Jego ciało było w stanie pozwalającym na identyfikację, co oznacza, że "poduszka śnieżna" musiała być głęboka.
W regionie panowały trudne warunki, o czym świadczyły zdjęcia publikowane przez alpinistę w mediach społecznościowych. Było na nich widać masy śnieżne, jednak nikt nie zakłada, że Tekieli porwał się z motyką na słońce. - To był dobry czas, ale rzeczywiście trudny. To ani zima, ani lato. Było też po świeżym opadzie śniegu, bo to widać po zdjęciach Kacpra z Facebooka. To nie był jednak człowiek, który wypadł sroce spod ogona, tylko bardzo doświadczony alpinista, który potrafi ocenić trudności. Miał kochającą żonę i małe dziecko. Nie ryzykowałby, gdyby warunki były fatalne - mówił Piotr Pustelnik, prezes Polskiego Związku Alpinizmu, w rozmowie z Interią.