- Inaczej sobie wszystko układałem w głowie, bo wiele pracy włożyłem w przygotowania, a moje skoki przed sezonem wyglądały dobrze. Wiedziałem, że może być różnie, ale nawet najgorsza opcja nie zakładała, że może być tak źle. Nie mam teorii, która wyjaśniłaby, co się stało, że pojawiło się tyle błędów - mówi Stoch.
"Super Express": - Poczuł się pan mocno zirytowany po tych nieudanych startach?
Kamil Stoch: - Nie było takiej chwili. Była złość, ale nie taka, która zżera, tylko taka sportowa, która prowadzi do chęci pokazania, co się naprawdę potrafi. Ale zarazem pojawiła się niepewność, poczucie "skołowania". Tym bardziej że mojemu zdrowiu nic nie dolega i fizycznie czuję się bardzo dobrze.
- Może są jakieś przyczyny poza sportem?
- Ja też dorabiam sobie różne teorie, kiedy się nie wiedzie (śmiech). Ale zapewniam, że nie mam problemów poza skokami. I nigdy nie czułem się równie szczęśliwy w życiu prywatnym jak teraz.
- Czy pomału wraca optymizm?
- Po niedzielnym konkursie (6. miejsce - red.) pojawiło się go więcej, jakby promyk słońca. Bardzo mi zależy, żeby w konkursach skakać tak jak podczas treningów. Bo przecież nawet serie treningowe w piątek nie zapowiadały wpadki, która zdarzyła się zaraz potem w kwalifikacji. Nadal ciężko pracuję, żeby dyspozycja była trwała i żeby skoki sprawiały mi radość.