"Super Express": - Jak pan świętował niedzielne zwycięstwo?
Kamil Stoch: - Pojechaliśmy z żoną i przyjaciółmi na kolację. Był też toast, ale nie mogłem pójść na całość. To, czym się zajmuję, wymaga pewnych wyrzeczeń.
- Dociera do pana, jaki osiągnął sukces?
- Cieszę się, że jestem jednym z niewielu Polaków, którym udało się zwyciężyć w zawodach Pucharu Świata, ale staram się twardo stąpać po ziemi. Emocje z niedzieli dawno już opadły. Starałem się w kolejnych dniach wyciszyć i skupić się na treningach, chociaż telefon dzwonił przez cały czas.
Przeczytaj koniecznie: Tak Kamil Stoch dorastał do zwycięstw - ZDJĘCIA!
- Może Małysz powie panu, jak sobie radzić z rodzącą się "stochomanią"?
- Jako kadrowicz obserwowałem przez kilka lat, jak to wyglądało u Adama. Sam czuję się bardzo dobrze fizycznie i psychicznie. Na niektóre sytuacje jestem już przygotowany, bo przeszedłem niemało lepszych i gorszych chwil. Znakomite efekty przynosi też kilkuletnia ścisła współpraca z psychologiem Kamilem Wódką.
- Może dojść do tego, że "Super Expresowi" przyjdzie zabiegać o wywiad przez pośrednika?
- Nie sądzę. Tak jak nie przypuszczam, aby taka "mania" miała się teraz rozpętać wokół mnie, bo przecież dopiero raz udało mi się wygrać.
- Ktoś przepowiedział panu zwycięstwo?
- Nie, sam też nie sądziłem, że mogę wygrać. Murem stała za mną rodzina, żona zawsze we mnie wierzyła i pomagała mi się pozbierać, kiedy nie szło najlepiej. Bardzo jej za to dziękuję. Długo czekałem na ten sukces i cieszę się, że zdarzył się wśród moich kibiców. Ale nie upajam się nim. Wiem, że przede mną jeszcze długa kariera sportowa i dużo pracy. A moje skoki w niedzielę nie były idealne, zawierały błędy - w odbiciu i pozycji zaraz po nim.
- Na skoczni idzie panu świetnie. A na budowie domu?
- Budowa się jeszcze nie zaczęła. Trudno mi znaleźć czas, wezmę się za to po sezonie. Dom stanie w Zębie, blisko miejsca, gdzie się wychowałem.