"SE": - Przekonał się pan do nowego trenera, Stefana Horngachera?
Kamil Stoch: - Tak. Bardzo mi odpowiadają jego metody. Wprowadził kilka zmian w treningu motorycznym i technicznym. Na przykład pewien rodzaj przysiadu ze sztangą. Nie chcę zdradzać tajników, ale jestem przekonany, że te metody dadzą wynik w zimie. Bo Stefan rozumie, że na efekt zmian szkoleniowych trzeba poczekać. Po każdym treningu i rozmowie z nim upewniam się, że jest najwłaściwszym człowiekiem na tym stanowisku.
- Nie poszedł pan za sugestiami, żeby stworzyć indywidualny team...
- Nie. i dzisiaj jestem przekonany, że słusznie zrobiłem. Atmosfera w kadrze jest bardzo dobra, każdy jest mocno zaangażowany w trening. Grupa czerpie ode mnie, a ja od niej. I jestem pełen optymizmu.
- Słychać w pana słowach znacznie więcej radości niż u progu wiosny.
- Na pewno. Odzyskałem bowiem wewnętrzny spokój i miłość do tego, co robię. Duża w tym zasługa żony, która wspiera mnie i pomogła mi odnaleźć się mentalnie.
- Czy coś się zmieniło w umowach sponsorskich po tamtym, niezbyt udanym sezonie?
- Sponsorzy przy mnie pozostają i pokładają we mnie nadzieję. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa, ale też sportowej wartości. Liczba zaproszeń na spotkania też była podobna, ale postanowiłem poświęcać im mniej czasu, a więcej odpoczywać.
- Chciałby pan, żeby już nadeszła zima?
- Jeszcze nie. Bo przyda mi się trochę czasu, by doszlifować kilka elementów, żeby skontrolować formę w kilku startach i pobyć więcej z rodziną, bo później niewiele będzie na to czasu.