"Super Express": - Zmęczony po locie z Korei?
Maciej Kot: - Lot odbył się planowo i na szczęście bez żadnych niespodzianek. Z Seulu do Helsinek lecieliśmy 9,5 godziny, a w Finlandii mieliśmy chwilę odpoczynku. Potem niecałe dwie godziny z Helsinek do Warszawy. Jednak najgorsza część podróży to przejazd samochodem do Zakopanego. Tyle kilometrów po polskich drogach to męczarnia. Teraz czas na trochę odpoczynku przed mistrzostwami świata.
- Wyjeżdżałeś z Polski bez zwycięstwa w Pucharze Świata, wracasz z dwoma.
- Ale nie zmieniło mnie to zupełnie. Może jestem człowiekiem nieco bardziej zadowolonym z siebie (śmiech). Dalej jednak jestem zawodnikiem głodnym sukcesu, który zamierza robić to, co potrafi najlepiej.
- Powtarzałeś wielokrotnie, że bardzo chcesz odnieść to pierwsze zwycięstwo. Czujesz ulgę?
- Trochę tak. Ale wiadomo, że kolejne zwycięstwa rodzą większy apetyt. Nie chciałbym poprzestać na tych dwóch triumfach. Presja? Oczywiście jest, ale trzeba umieć sobie z nią radzić. Najważniejsze jest to, żeby samemu nie nakładać na siebie zbyt dużego bagażu oczekiwań. Bo wiadomo, otoczenie tę presję wywiera, czy to media, czy kibice. Chcę skupić się na mojej robocie, która do tej pory przynosiła dobre rezultaty.
- Twój tata powiedział ostatnio "Super Expressowi", że najbardziej ceni u ciebie pracowitość. Zgadzasz się z nim?
- Tak, jestem pracowity. Zawsze starałem się być zawodnikiem kompletnym, szukałem rezerw w każdej dziedzinie: od diety przez psychologię po przygotowanie na siłowni. Szukam tych szczegółów, które potem dają dobry wynik.
- A jaka jest twoja największa wada?
- Do tej pory był to brak cierpliwości, ale to udało mi się poprawić. Natomiast na pewno nie jestem spóźnialski. Zawsze wolę być przed czasem.