- Zamiast jeździć po przygotowanym stoku, wolał skręcić do lasu czy na boczną dróżkę, żeby tam pobiegać na nartach albo skoczyć na jakimś progu ubitym w śniegu – wspomina jego ojciec, Edward Kubacki (59 l.). - A na skoczni znalazł się mając sześć czy siedem lat. Sam chciał uprawiać skoki. Po części mogły się do tego przyczynić oglądane w telewizji loty Funakiego i innych dominujących wtedy Japończyków. Bardzo mu się spodobały.
Przez wiele lat był skoczkiem niewyróżniającym się w gronie kolegów. - Ale nigdy nie chciał porzucić sportu, nawet wtedy, gdy mu nie wychodziło – wspomina jego tata. - Dusił niepowodzenia w sobie i pomagało mu to, żeby się zmobilizować i dopracować co trzeba, żeby po raz drugi błędów nie popełnić. Za jedno z pierwszych zwycięstw otrzymał dużego arbuza. - Miał wtedy osiem czy dziewięć lat. Wygrał zawody dla dzieci, a nagrodami były tam właśnie owoce – śmieje się pan Edward. Dzisiaj jest jednym z najwyższych skoczków w światowej czołówce (180 cm). Przez wiele lat było jednak inaczej.
- Odstawał o kilka centymetrów od swoich rówieśników - wyjawia Edward Kubacki. - Wysoki wzrost przyszedł dopiero w wieku 17-18 lat. Nastąpił wtedy duży przyrost tkanki kostnej. Odczuwał przez to wielkie bóle piszczeli, po treningach mógł zakładać tylko luźne spodnie. Lekarz zalecił wtedy powstrzymanie się od większych ciężarów na treningu, czy większego wysiłku zanim kości nie ustabilizują się.
Jak mówią rodzice, Dawid zawsze dobrze się uczył, chociaż zarazem… bił rekordy nieobecności w szkole. Oczywiście nieobecności były
usprawiedliwione, bo wynikały z wyjazdów sportowych. - Na lekcjach na tyle był uważny, że nie musiał potem uczyć się w domu – wspomina jego mama, Małgorzata Kubacka (57 l.). - Dostawał czasem nagrody w szkole. Nie miał taryfy ulgowej jako sportowiec. Lepiej szły mu przedmioty ścisłe: matematyka, fizyka, chemia. Nieco gorzej było z językiem polskim, z pisaniem.
Powszechnie znana jest jego pasja związana z modelarstwem, lotniczym i automobilowym. Przez pewien czas miał jeszcze inną - wędkarską. - Zapisał się do koła wędkarskiego, gdy miał może osiem lat. Mieszkaliśmy zresztą przy rzece w Nowym Targu. To był taki dziecięcy słomiany zapał – wspominają rodzice. - Nie łowił po to, by brać rybę na patelnię. Najwyżej ją zmierzył i wypuścił z powrotem.
Od lat cechował się cierpliwością i spokojem. - Jak można go poirytować? - zastanawia się pan Edward. - Nic nie przychodzi mi do głowy. I raczej nie wyobrażam sobie, żeby się wzburzył i zaczął rzucać przedmiotami. Rzadko zdarzały mu się zaskakujące zachowania.
- Tak było na jego pierwszych sportowych wakacjach. Wszyscy uczestnicy przefarbowali włosy. Dawid na czarno - śmieje się jego tata. - Zaskoczył nas, jak przyjechał. Ale potraktowaliśmy to łagodnie. Farba sama zeszła, a on potem już nie miał takich pomysłów.
Bo na ogół triumfator Pucharu Świata jest bardzo uporządkowanym młodzieńcem. - Chyba miał to od zawsze - mówi ojciec. - W jego pokoju wszystkie przybory szkolne były zawsze poukładane. A nawet kiedy teraz wejdę pod jego nieobecność do jego warsztatu modelarskiego, Dawid zawsze pozna, że tam byłem. Po tym, że jakiś przedmiot lezy inaczej niż przedtem.