Czempionat odbywa się w „bańce” w stolicy Łotwy. Hokeiści 16 krajów mogą przemieszczać się jedynie z hotelu Radisson Blu na lodowisko treningowe lub do hali gier, autobusami organizatorów. Pięknej Rygi zwiedzać im nie wolno.
Z powodów sanitarnych w czempionacie uczestniczy znacznie mniejsza liczba hokeistów ligi NHL niż zwykle. Zawodnicy drużyn odpadających z rozgrywek (które nadal się toczą) wolą uniknąć ryzyka zakażenia się koronawirusem. Niektórzy z nich nie otrzymali też zgody od macierzystych klubów.
Na tafli w Rydze pojawiło się jak 74 graczy ligi NHL (w poprzednich MŚ w roku 2019 było ich 129). „Tylko” dwudziestu dwóch z nich może poszczycićc się zarobkami rocznymi od miliona dolarów USA wzwyż. Najwyżej wynagradzanym z nich jest Szwajcar Nico Hieschier z New Jersey Devils - 7 mln USD rocznie.
W składzie Kanady, ojczyzny hokeja na lodzie i wielokrotnego mistrza świata, znaleźli się głównie zawodnicy trzeciego lub czwartego składu klubów NHL. Przez to zespołowi Klonowych Liści groziło znalezienie się - po raz pierwszy w historii mistrzostw świata - poza czołową ósemką. Ich wejście do ćwierćfinału zależało od tego, czy ostatni mecz grupowy, pomiędzy Łotwą a Niemcami, wyłoni zwycięzcę w regulaminowym czasie. Dogrywka w tym meczu eliminowała Kanadę, która przegrała z tymi dwoma zespołami. Na jej szczęście Niemcy pokonały Łotwę 2:1 w wymiarze 60 minut zapewniając sobie miejsce w ćwierćfinale i odbierając je gospodarzom - na rzecz Kanady.