Szczęsny z bliska obserwował rywalizację na Bergisel w Innsbrucku. Jest pewny, że gdyby Piotr Żyła miał w środowych zawodach lepsze warunki, to walczyłby o podium. "Wiewiór" spadł na – i tak dobre dla nas w tym sezonie – 14. miejsce, bo koordynator zawodów Borek Sedlak pozwolił mu skoczyć, gdy na całej rozciągłości góry wiało w plecy. – Mam duży żal do Borka. Absolutnie. Nic by się nie stało, gdyby przetrzymał na górze Piotrka jeszcze dwie minuty, bo potem warunki się odwróciły. Takie puszczenie zawodnika, pomijając błąd o którym Piotrek mówił, nie dawało szans. W lepszych warunkach, nawet z błędami, mógłby powalczyć. Borek nie poczekał, a naprawdę mógł – mówi Szczęsny.
Żyła sam kręcił nosem na drugą konkursową próbę, ale pierwszą był zachwycony. Przyznał, że przypomniała mu skok po złoty medal zeszłorocznych MŚ w Planicy. Myśli o powrocie do formy z poprzedniego sezonu zaczynają się być coraz głośniejsze. – Mimo że skoczkowie nie mieli szczęścia, to kroki poczynione do przodu są zauważalne. Mają teraz dobrą energię i nastrój. Skoki potwierdzają, że zaczynamy wierzyć w to co robimy. Kamil osiągnął najlepszy wynik w sezonie, oddając dwa dobre skoki. Piotrek oddał niesamowity pierwszy skok, w drugiej miał pecha do warunków, ale też wkradł się mały błąd. Widzimy jednak, że możemy walczyć o miejsca w czołowej dziesiątce – oświadczył po konkursie trener Thomas Thurnbichler.
– Niech symptomatyczne będzie to, co powiedział mi Olek Zniszczoł: pojawiła się wreszcie reprezentacja Polski. Może nie jest stabilnie, ale są skoki, gdzie lądujemy wyżej. Kluczowym momentem była sprawa z kombinezonami. Piotrek Żyła mówi, że są dużo szybsze. Inny materiał, inny krój, inaczej się w nich skoczkowie czują i inaczej jadą do progu. A to nasz spory problem. Prędkościami jednak dalej odbiegamy od czołówki, a z wielką przykrością patrzyłem, że Kamil Stoch miał 50. prędkość na progu – dopowiada Sebastian Szczęsny. Jego zdaniem biało-czerwony akcent w czołówce finałowego konkursu TCS w Bischofshofen jest możliwy. – Tam spóźniony skok powoduje, że końcówkami nawet szlifujesz bulę i zapominasz o dalekim skoku. Piętą achillesową naszych skoczków jest właśnie spóźnianie skoków. Liczę na to, że na koniec tego turnieju będziemy mieć Polaka, który o czołówkę powalczy. W Innbsrucku mieliśmy 11. i 14. miejsce, gdyby to się powtórzyło, to oznaczałoby, że idzie to w dobrym kierunku – dodaje.
Przed ostatnimi dwoma (z ośmiu) turniejowymi skokami liderem TCS jest Ryoyu Kobayashi, triumfator imprezy z 2019 roku. Przewaga Japończyka nad Niemcem Andreasem Wellingerem jest jednak bardzo mała. – Nie spotkałem zawodnika, który dysponowałby mocniejszą psychiką niż Ryoyu Kobayashi, on ma wymontowany system nerwowy. Nie jestem do końca przekonany, czy Andreas Wellinger jest w stanie udźwignąć presję – mówi ekspert Eurosportu.
Zupełnie obok tego Turnieju Czterech Skoczni zaczął egzystować Dawid Kubacki, zwycięzca imprezy z 2020 roku. – Imponuje mi w Dawidzie cierpliwość. Mówi wprost, że koncentruje się na progu w tym momencie. To jego oczko w głowie. Gdyby koncentrował się na zbyt wielu elementach, to byłoby gorzej. Latać umie, dojechać do progu również. Trzeba się więc dobrze wybić i przejść do lotu. Dawid nawet po słabszych skokach nie ma "nerwówki". Może gotuje się w środku, ale w ogóle tego nie widać. Jest świadomy tego, co trzeba zrobić. Jest bardzo dojrzałym sportowcem. Jeszcze zobaczymy go w tym sezonie daleko latającego – zakończył Szczęsny.