Tragiczne informacje potwierdził dziennik "The Sun", który dotarł do jednego z ocalałych. Kyle Smaine spędził ostatnie dni w Japonii, gdzie cieszył się ze śniegu o "niewiarygodnej jakości", a także promował turystykę tego kraju po pandemii koronawirusa. Regularnie publikował wyjątkowe nagrania i zdjęcia w mediach społecznościowych, jednak ostatni post wrzucił do internetu 28 stycznia. Później Amerykanin udał się ze swoim rodakiem, Adamem Ue, i jednym z austriackich narciarzy na zbocze góry Hakuba Norikura (2469 m n.p.m.). To tam w niedzielne popołudnie rozegrała się tragedia.
Tragiczna śmierć mistrza świata w górach. Kyle Smaine miał zaledwie 31 lat
Całą trójkę narciarzy porwała potężna lawina, a w akcji ratunkowej udało się ocalić jedynie Ue. To właśnie on zdradził kulisy sytuacji w rozmowie z "The Sun". - Wiedzieliśmy, że lawina nadchodzi - powiedział. - Usłyszeliśmy trzask i zdaliśmy sobie sprawę, że był duży. Zaczęliśmy uciekać, a potem uderzył w nas śnieg - dodał. Wielkie szczęście miał inny z towarzyszy podróży, Grant Gunderson. Był on fotografem, jednak chwilę przed katastrofą zszedł z góry.
- Adam był na głębokości 1,5 metra przez 25 minut i wyszedł z tego bez szwanku. To jest cud - wyjaśnił. Takiego szczęścia nie miał Smaine i jego kolega z Austrii. - Ratownicy zrobili wszystko, co mogli dla Kyle'a i drugiego narciarza. Adam i ja nie zapomnimy tej tragedii do końca życia.
Narciarz ze Stanów Zjednoczonych miał 31 lat, a wielką popularność zdobył zwłaszcza po sukcesie w 2015 roku. Wówczas w Kreischbergu został mistrzem świata w narciarstwie dowolnym w konkurencji half pipe. Jego profil na Instagramie śledziło blisko 30 tysięcy użytkowników, którzy chętnie podziwiali kolejne nagrania Smaine'a.