Tragiczna sytuacja polskiego curlingu. Szantaże i radość z bieżącej wody

2018-03-07 12:25

W weekend odbyły się mistrzostwa Polski w curlingu. W zawodach, zorganizowanych w Warszawie, najlepsza okazała się ekipa Curling Team Łódź. Zwyciężczynie nie cieszyły się jednak przesadnie z triumfu. Postanowiły nagłośnić problemy w Polskim Związku Curlingu. O tym czy Ministerstwo Sportu zamierza pogrzebać tę dyscyplinę porozmawialiśmy z Adelą Walczak. - Jeżeli minister nie podejmie wobec PZC działań, będzie to jasny sygnał: curling ma znaczenie marginalne, zostawiamy ich na pastwę losu - powiedziała zawodniczka mistrzyń kraju.

SE.PL: - Jest pani zawodniczką curlingu od chwili zawiązania się łódzkiego klubu. Widziała pani już wiele, ale czy kiedykolwiek spotkała się pani z podobną sytuacją jak w miniony weekend?

Adela Walczak: - Tak, warunki rozgrywania Mistrzostw Polski nie są dla mnie niespodzianką, to nie była pierwsza impreza tej rangi rozgrywana na tym obiekcie. Te dwa tory lodowe kilka razy zmieniały swoją lokalizację - z jednej zrujnowanej hali fabrycznej do drugiej. Trudno powiedzieć, które miejsce było najgorsze. Ale widziałam też, jak curling powinien wyglądać, i to nawet nie w krajach o dużych curlingowych tradycjach, ale niedaleko nas: w Czechach, Estonii, na Słowacji czy Węgrzech. Nawet do tych krajów nam daleko, jeżeli chodzi o warunki do grania.

- Pani zdaniem Ministerstwo Sportu chce, by curling w Polsce umarł. Dlaczego?

- Jest to dyscyplina niszowa, uprawiana obecnie w Polsce przez zaledwie kilkaset osób. Do szans medalowych na igrzyskach nam daleko, przepaść pomiędzy Polską a światową czołówką, na skutek wieloletnich zaniedbań, jest ogromna. Związki sportowe mają dużą autonomię. Minister ma co prawda pewne narzędzia wpływania na ich działanie, ale najchętniej korzysta z możliwości odcinania finansowania. W przypadku Polskiego Związku Curlingu historia pokazała nam już, że samo zakręcenie kurka z pieniędzmi nic nie daje. Osoby, które kierują związkiem są w stanie to przeczekać, w końcu finansowanie wracało i wszystko zostawało po staremu. Jeżeli minister nie podejmie wobec PZC też innych działań, będzie to jasny sygnał: curling ma znaczenie marginalne, zostawiamy ich na pastwę losu.

- Czy podczas zawodów przedstawiałyście komuś problem, czy cała sprawa wyszła dopiero w Internecie?

- Zastrzeżenia co do obiektu w FSO były zgłaszane już podczas pierwszych zawodów, które odbyły się tam we wrześniu 2017. Zaskutkowało to pewną poprawą warunków - zniknęła ściana grożąca zawaleniem, a w miniony weekend była wreszcie możliwość skorzystania z łazienki z bieżącą wodą.

- Jak na Wasze zarzuty reagują inne zespoły? Czy jesteście w tej walce same?

- Nie jesteśmy same, polscy curlerzy od wielu lat próbują walczyć z tą patologią, chociaż niektórzy są już tym bardzo zmęczeni i nie wierzą, że jeszcze kiedykolwiek uda się zaprowadzić normalność w tym sporcie. Powstała Polska Federacja Klubów Curlingowych, która zrzesza prawie wszystkie krajowe kluby, oprócz tych, które popierają obecne władze Polskiego Związku Curlingu. PFKC działa na rzecz rozwoju naszej dyscypliny, która jest przez związek zaniedbywana, organizuje turnieje, obozy, szkolenia i promuje curling. Oprócz tego walczy o profesjonalizm i przejrzystość w zarządzaniu naszym sportem.

- Kto pani zdaniem jest odpowiedzialny za to wszystko? Władze PZC, minister sportu czy jeszcze ktoś inny?

- Bezpośrednio oczywiście nieuczciwi działacze z Polskiego Związku Curlingu. Jednak wieloletnia bezczynność i bezradność kolejnych ministrów sportu sprzyja utrzymywaniu się tego stanu rzeczy.

- Widzi pani jakieś szanse i nadzieje dla curlingu w Polsce?

- Oczywiście, przede wszystkim mamy w kraju mnóstwo osób, zawodników, którzy kochają ten sport i swoimi siłami starają się go rozwijać, pomimo przeciwności. Curling nie zginie, dopóki oni są - wciąż będą organizowane turnieje i treningi. Jednak bez poprawnie działającego Związku trudno będzie o sukcesy międzynarodowe. Dlatego wciąż wierzymy, że Panu Ministrowi uda się jednak posprzątać tą patologię. Liczymy na wprowadzenie do Związku kuratora, na przyjęcie do grona członków PZC wszystkich polskich klubów curlingowych, tak, żeby całe curlingowe środowisko mogło decydować o tym, jak wygląda zarządzanie naszym sportem i żeby Związek nie był prywatnym folwarkiem jakiegoś działacza.

- Czy nie boi się pani, że po tym jak zaczęłyście głośno mówić o problemach, będzie jeszcze gorzej? Znajdziecie się na cenzurowanym...

- Oczywiście, wszyscy się boją. Spotykałam się już z przypadkami szantażowania przez dyrektora sportowego drużyn przygotowujących się do startu w mistrzostwach Europy czy świata i wyrażających swoje niezadowolenie ze standardów działania związku - że wyślą inną drużynę... Jasne, że moja drużyna wolałaby się teraz w spokoju przygotowywać do startu w mistrzostwach Europy. Tylko, że my i tak nie możemy liczyć na żadne zgrupowania czy pomoc trenera, bo Związek nie przygotowuje naszej drużyny do zawodów. Ale nie można się dawać zastraszyć. Trzeba głośno wytykać te absurdy. To, co się dzieje w Polskim Związku Curlingu to patologia, która trwa od dekady, bo curling to sport niszowy, ciężko nam się przebić do mediów z naszymi problemami i mało kto zwraca uwagę, że np. kilkaset tysięcy złotych dofinansowania z budżetu państwa jest źle wydatkowanych.

Sprawdź też: Skandaliczne warunki podczas mistrzostw Polski. "Zamarzniemy na tym śmietniku" [ZDJĘCIA]

Najnowsze