- Chcemy poprawić siłę i wytrzymałość. Najpierw we Włoszech, a potem w Czechach, po Pucharze Świata w Libercu. Codziennie ćwiczenia na trenażerze, rower stacjonarny, dwie i pół godziny biegania na nartach - dodaje.
"Super Express": - Jak ciężko zmęczona była Justyna po zakończeniu turnieju?
Aleksander Wierietielny: - To był dla niej najłatwiejszy Tour de Ski. Jedyny moment krytyczny zdarzył się na ostatnim etapie. A reszta była, jak ona mówi, "bułką z masłem". Wszystko dlatego, że jest lepiej wytrenowana niż w poprzednich latach. Jej biegi techniką klasyczną w tym turnieju były perfekcyjne. Od dłuższego czasu nikt nie wygrywa z nią dziesiątki "klasykiem".
- Czyżby była jak wino: im starsza, tym lepsza?
- Lepiej nie mówmy o dziewczynie, że jest coraz starsza. Powiedzmy raczej, że jest tak dobra jak była wcześniej.
- Zgodzi się pan na kolejny jej start w Tour de Ski, za rok?
- Zobaczymy, jak tegoroczny start wpłynie na jej późniejszą formę. Jeśli dobrze, to zastanowimy się nad tym pod kątem przygotowań do igrzysk olimpijskich w Soczi. Tylko żeby turnieju nie skracali. W tym roku zmniejszono liczbę etapów do siedmiu, za rok ma być sześć. Jeszcze chwila, a pozostanie schemat: podbieg, wypłaszczenie i zjazd. A przecież miało być tak jak w wyścigu kolarskim.
- Po wspinaczce pod górę Alpe Cermis piszczele znów bolały Justynę?
- Piszczele bolą raczej po biegach płaskich "łyżwą", jak w czwartek. Na podbiegu nie były tak dokuczliwe. A do Alpe Cermis już się przyzwyczailiśmy.
- Podobno jest pan przeciwny kolejnej operacji, która miałaby polegać na rozcięciu otoczki mięśni piszczelowych...
- Od samej Justyny słyszałem, że jest temu zabiegowi przeciwna i powtarzam to za nią. To bolesny zabieg, po którym miała niemiłe chwile w szpitalu rok temu. Woli biegać z takimi piszczelami, jakie ma.
- Czego spodziewa się pan po powrocie do rywalizacji Marit Bjoergen?
- Nie spodziewam się niczego szczególnego. Nawet nie zastanawiam się nad tym.