Sześciu skoczków, trenerzy i obsługa techniczna ruszyli wraz ze sprzętem czterema mikrobusami we wtorkowy wieczór. Pod Opolem na dwie godziny zatrzymał ich wypadek drogowy, ale zdążyli na czas na prom, który ruszył w środową noc z Travemünde w Niemczech, a o 9 rano w czwartek znalazł się w Vuosaari pod Helsinkami. Tam wyjechali mikrobusami na ląd, by po ośmiu godzinach zakończyć podróż pod kołem podbiegunowym.
Podczas rejsu skoczkowie mieli do dyspozycji siłownię z bieżniami przesuwanymi i saunę. Czyhało też na nich niebezpieczeństwo.
„Płyniemy i mam nadzieję, że za bardzo nie popłyniemy, bo ponoć casyna są na promie” - pisał na Instagramie Piotr Żyła. Nie oddał się jednak hazardowi, a upajał się urokami wiatru i morza - jak Leonardo di Caprio w filmie „Titanic”. Statkiem zanadto nie kołysało.
Polska kadra nie skorzystała z czarterowego samolotu z Monachium (inaczej niż inne ekipy), bo w chwili rezerwacji mieszkańcy Małopolski (czerwona strefa) nie mieli prawa wjazdu do Bawarii. Z kolei lot Warszawa - Helsinki liniami Finnair został odwołany.
Na promie było dłużej, ale znacznie swobodniej i bezpieczniej.
Zgodnie z protokołem sanitarnym skoczkowie wszystkich ekip poddali się testom antywirusowym po zawodach w Wiśle. W polskiej ekipie wszystkie wyniki były negatywne. Natomiast wirusa SARS-CoV-2 wykryto u czterech Austriaków (zawodników Gregora Schlierenzauera i Philippa Aschenwalda oraz trenerów Andreasa Widhoelzla i Roberta Teitingera), a także u rosyjskiego skoczka Michaiła Maksimoczkina. W tej sytuacji Austria wysłała do Finlandii drugi skład, a Rosja zrezygnowała z udziału w PŚ w Ruce. DCH