Agnieszka Radwańska od jakiegoś czasu czerpie dużą przyjemność z gry w padla, więc nic dziwnego, że była jedną z głównych gwiazd wyjątkowego turnieju CUPRA Padlowe. W imprezie organizowanej m.in. przez Tomasza Smokowskiego wzięło udział wiele gwiazd sportu, celebrytów, a także dziennikarzy. Pomiędzy kolejnymi meczami można było porozmawiać. Radwańska opowiedziała "Super Expressowi" o swojej padlowej pasji, a także podkreśliła, że nie porzuca tenisa. W tym roku ponownie weźmie udział w turnieju legend na Wimbledonie. Była tenisistka oceniła też Australian Open w wykonaniu Igi Świątek, Huberta Hurkacza i Jana Zielińskiego, a także doceniła występ Aryny Sabalenki.
Agnieszka Radwańska o Idze Świątek: To normalne, że zagra gorszy mecz!
Kamil Heppen, "Super Express" - Jesteśmy na turnieju CUPRA Padlowe i chyba można powiedzieć, że padel to twoja nowa dyscyplina?
Agnieszka Radwańska: - Tak. Padel to moja nowa dyscyplina, nowa pasja. Naturalne przejście z kortu tenisowego na padlowy. Jest to fajny sport dla każdego i my też mamy z tego ogromną radość, satysfakcję, ale trochę też wyzwanie. Walczymy na korcie padlowym z tenisowymi nawykami, co nie jest łatwe. Można się przy tym naprawdę dobrze bawić.
- Połączyłaś siły z Martą Domachowską. Swego czasu dwie najlepsze polskie tenisistki grają razem w padla i chyba czerpią z tego dużą satysfakcję?
- Jesteśmy na takim etapie, że wiadomo – grać potrafimy, bo wszystko, co związane z rakietą i piłką, jest dla nas dość łatwe. Ale te wszystkie typowo padlowe rzeczy, jak granie zwłaszcza od dwóch szyb, puszczanie piłek... Ta reakcja, kiedy na korcie wszystko się bierze, a tutaj mimo wszystko się puszcza, nie zawsze się uderza. Z tym też mamy problem, że chcemy wszystko na siłę, a tutaj nie do końca to działa. Jest dużo takich rzeczy, nad którymi pracujemy, ale sprawia nam to naprawdę dużą przyjemność. Granie turniejów daje nam satysfakcję i wyzwanie w jednym.
- Ostatnio byłyście na turnieju w Hiszpanii - w samym sercu padla.
- Troszkę na głęboką wodę się rzuciłyśmy (śmiech). Tam nie ma osób niegrających albo słabo grających. To są fajne doświadczenia i można porównać, gdzie jest nasz padel, a gdzie jest w Hiszpanii. Dużo jeszcze brakuje, ale na takich wyjazdach możemy się trochę nauczyć, trochę zobaczyć, jak to wygląda z tej drugiej strony. Jest to też trochę odskocznia od życia po karierze w domu.
- Reprezentujesz Polskę, byłaś na mistrzostwach Europy. Czy w takim razie można cię już nazwać padlistką?
- Można mnie nazwać padlistką, ale nigdy nie będziemy szły stricte profesjonalnie. To musiałoby się wiązać z wyjazdami co weekend i z taką drugą karierą, na co już teraz nie mogę sobie pozwolić, i nawet bym nie chciała. Jednak jestem mamą i to jest dla nas takie wyzwanie trochę osobiste. Po prostu gramy w tego padla, a że gramy dość dobrze i jesteśmy w Polsce czołówką, to chcemy sobie stawiać wyzwania. Na mistrzostwach Europy poszło nam naprawdę fajnie, bo byłyśmy czwarte. Mało brakowało do tego brązowego medalu, więc trochę szkoda. Jeżeli faktycznie dajemy sobie radę za granicą z tym treningiem, który robimy, a gramy nie więcej niż 2 razy w tygodniu, to dlaczego nie?
- Jeszcze zanim zakochałaś się w padlu, brałaś udział w turniejach tenisowych, np. legend. Czy kibice mogą spodziewać się, że będziesz to łączyła, czy skupiasz się tylko na padlu?
- Będę to łączyła. Granie legend zawsze sprawia mi ogromną radość. Trzeba pamiętać, że to nie są turnieje, gdzie się samemu zgłasza. Oczywiście, chciałabym grać wszędzie, ale to jest wszystko na zaproszenie. Tych miejsc jest bardzo mało – w Australii gra tylko 6 dziewczyn, w Paryżu 12, a na Wimbledonie 16. A legend jest mnóstwo, więc nie jest tak, że za każdym razem chcą te same osoby. Na pewno w tym roku będę grała Wimbledon, Paryż jeszcze nie wiem. Oby, bardzo bym chciała, więc czekam na wiadomość. Jak najbardziej chcę zostać przy tenisie, choćby ze względu na samo pojechanie na Szlema i granie ze starymi koleżankami.
- Raz trafiłaś na Karolinę Woźniacką, która niewiele później wróciła do zawodowego touru.
- To było w ogóle dość dziwne, bo trzy tygodnie później grała turniej. Ale to też było dla mnie fajne, bo w legendach jest tak, że z różnymi osobami się gra. Niektórzy są już starsi, niektórzy bliżej mojego wieku, więc czasami nie na wszystko można sobie pozwolić. A jak grałam z Karoliną to wiedziałam, że mogę grać na full, bez wstrzymywania ręki. To było fajne, tym bardziej na trawie, gdzie obie czułyśmy się dobrze. Jeżeli dostaję takie zaproszenia, to jak najbardziej chcę grać.
Na pewno w tym roku będę grała Wimbledon, Paryż jeszcze nie wiem. Oby, bardzo bym chciała, więc czekam na wiadomość. Jak najbardziej chcę zostać przy tenisie, choćby ze względu na samo pojechanie na Szlema i granie ze starymi koleżankami.
- Tenis dalej jest bliski twojemu sercu, więc jak oceniasz występ Igi Świątek w Australian Open i odpadnięcie już w 3. rundzie z Lindą Noskovą?
- Na pewno zaskoczyła mnie ta porażka. Absolutnie nie stawiałabym na Noskovą. Wiadomo, że co jakiś czas Idze zdarzy się gorszy mecz, to jest absolutnie normalne, tym bardziej że miała bardzo ciężkie losowanie jak na liderkę rankingu. Od pierwszych rund dziewczyny, z którymi można się tak naprawdę spotykać w drugim tygodniu Wielkiego Szlema. Od razu musiała zmierzyć się z trudnym wyzwaniem.
- Gdyby nie jej przedwczesna porażka, byłby to chyba najlepszy wielkoszlemowy turniej w historii polskiego tenisa. Sukces Jana Zielińskiego...
- Czapki z głów przed Jankiem. Ten tytuł to nie jest łatwa sprawa, bo w mikście nigdy nic nie wiadomo. Tak naprawdę decyduje kilka piłek i jest to loteria, zwłaszcza przy równowagach i w super tie-breakach. Super, że zdobył tytuł. Miał też świetną partnerkę, która moim zdaniem ma najlepszy „touch” w tourze. Jest to idealna partnerka do debla, do miksta, więc ich zwycięstwo aż tak mnie nie dziwi. Byli naprawdę fajnie dobrani.
- Do tego ćwierćfinał Huberta Hurkacza...
- Super, że Hubert przełamał barierę. Mam nadzieję, że to początek i w końcu pokaże, że może iść dalej. Naprawdę ma potencjał na to, żeby grać w decydujących rundach Wielkiego Szlema. Jest przygotowany fizycznie, mentalnie i tenisowo. Myślę, że to nie był wyjątek i będziemy go widzieć w ćwierćfinałach, półfinałach, a nawet finałach Szlemów.
- Niesamowitą moc pokazała Aryna Sabalenka. Czy to będzie kolejny rok, który będzie stał pod znakiem rywalizacji Igi właśnie z Białorusinką?
- Myślę, że tak. Sabalenka naprawdę grała niesamowicie. Od pierwszej rundy wychodziła jak po swoje, absolutnie dominując od pierwszego gema do samego końca. Nie było widać żadnych gorszych momentów. W głowie broniącej tytułu zawsze siedzi to, że ma trochę punktów do obrony. Świadomie czy nieświadomie, gdzieś się o tym myśli i to ciąży. U niej kompletnie nie było tego widać, a do tego finał całkowicie do jednej bramki. Wielkie brawa, bo Sabalenka pokazała w Melbourne naprawdę dużą klasę.