W marcu u młodszej z sióstr Williams zdiagnozowano zakrzepy krwi w obu płucach. - Pewnego dnia poczułam się fatalnie, prawie nie mogłam oddychać. Myślałam jednak, że to nic poważnego. Wybierałam się nawet na imprezę wręczania Oscarów, ale kiedy mój fizjoterapeuta zobaczył, w jakim jestem stanie, powiedział, że chyba oszalałam i że mam natychmiast jechać do szpitala. Dziękuję Bogu, że go posłuchałam - opowiada tenisistka.
Kiedy lekarze postawili diagnozę, Amerykanka zdała sobie sprawę, że to może być koniec nie tylko jej kariery, ale i życia.
- Leżałam na łożu śmierci - zwierza się gwiazda. - Przecież dużo ludzi umiera nagle przez zakrzepy, nie wiedząc nawet, że je mają. Lekarze powiedzieli, że gdybym przyjechała do nich dzień albo dwa dni później, wszystko mogłoby się skończyć tragicznie - dodaje.
Patrz też: Serena Williams znowu wielka
Dramat Williams zaczął się 11 miesięcy temu, w restauracji w Monachium, kilka dni po tym, jak wróciła na fotel liderki światowego rankingu. Opuszczając lokal, nadepnęła na leżące na podłodze szkło.
- Szybko straciłam tyle krwi, że aż zemdlałam - wspomina. - Założyli mi mnóstwo szwów i przez 20 tygodni byłam unieruchomiona. To wtedy zrobiły mi się zakrzepy.
A wszystko przez... pedicure. - Tego dnia w Monachium, gdy wychodziłam do restauracji, chciałam założyć buty. Ale zrobiłam sobie pedicure, więc włożyłam sandały - zdradza Serena, która wczoraj, w pierwszej rundzie turnieju WTA w Eastbourne pokonała Bułgarkę Cwietaną Pironko.