Łukasz Parszczyński był połamany, a już biega!

2016-10-28 4:00

Dziewięć miesięcy temu otarł się o śmierć. Pękły mu kości stawu biodrowego i lewej części czaszki, gdy spadł z 4 metrów na betonową nawierzchnię z hotelowej werandy w Katalonii. Tamtejsze media sugerowały, że przeskakiwał z balkonu na balkon. Dzisiaj Łukasz Parszczyński (31 l.) cieszy się zdrowiem i śmieje się z tamtych podejrzeń. A wiosną chce wznowić karierę lekkoatlety.

- Zdrowie wróciło już w 90 procentach - mówi "Super Expressowi". - Kości się zrosły. Pozostał lekki niedosłuch lewego ucha i mały dyskomfort w prawej nodze i prawej ręce. Dostałem niedawno zaświadczenie o zdolności do uprawiania sportu i już trenuję. Pozwalam sobie nawet na odcinki szybkim tempem.

Jak dotąd nie wróciła mu pamięć o dramatycznym wrażeniu, po którym przez dwie i pół doby był w śpiączce.

- Przypominają mi się różne zapomniane zdarzenia z życia, ale z tamtego wieczora pamiętam tyle, że zbierałem na balkonie suszące się ubranie - wspomina. - Wygląda na to, że musiałem się pośliznąć, gdy przechodziłem nad szklaną ścianką rozdzielającą balkony, i spadłem w dół.

Za operację nadgarstka i późniejsze leczenie zapłacił sam. Był ubezpieczony przez PZLA, ale... - Ubezpieczalnia nie chce wypłacić odszkodowania - wyjawia Parszczyński. - Robią wszystko, aby udowodnić moją winę. Ale przecież ta ścianka była niska, nie miała nawet metra.

Skończyły mu się stałe dochody. - Stypendium klubowe straciłem zaraz po wypadku. Etat w wojsku wygasł niedawno. Mam nadzieję, że uzyskam go w innej jednostce i że będę mógł pełnić obowiązki żołnierza, jednocześnie trenując. Tymczasem zarejestrowałem się jako bezrobotny w urzędzie zatrudnienia.

Po raz pierwszy w 16-letniej karierze Łukasz Parszczyński został bez trenera, chociaż nadal reprezentuje barwy klubu Podlasie Białystok. Mieszka jednak w Warszawie.

- Czuję, że nie muszę mieć trenera - deklaruje. - Mam doświadczenie, potrafię sam sobie ułożyć trening i sam się zmotywować do solidnego wykonania.

Najnowsze