Finał Pucharu Polski miał być jednym wielkim świętem piłki nożnej. Na trybunach PGE Narodowego zasiadło ponad 48 tysięcy kibiców, a za bramkami swoje miejsca zajęli najbardzej zagorzali sympatycy ze stolicy i z Wielkopolski. Wraz z pierwszym gwizdkiem sędziego kibice Legii, a następnie Lecha odpalili race, które doprowadziły do sporego zadymienia części stadionu.
- Race na pewno nie zostały wniesione przed spotkaniem, ponieważ w nocy przed meczem of godz. 3 do 6 rano trwała cała kontrola pirotechniczna. Służby za to odpowiedzialne sprawdzały cały obiekt, więc nie ma możliwości, żeby race zostały wniesione przed meczem - mówi rzecznik PGE Narodowego, Monika Borzdyńska w rozmowie z Pauliną Koziejowską z SuperExpress.tv
Jednak nie chodzi tylko o używanie środków pirotechnicznych, ale również akty wandalizmu, których się dopuszczono podczas finału Pucharu Polski. Najbardziej zagorzali fani "Kolejorza" zepsuli bramę nr 10 i trzeba ją będzie wymienić. Uszkodzone zostały także dwie toalety oraz drobne wyposażenia obiektu. Natomiast sympatycy Legii uszkodzili ponad 250 krzesełek, które są nadpalone w związku z odpaleniem rac. - Zgodnie z umową zapłaci za to PZPN. szacuje, że straty mogą wynieść nawet 100 tysięcy złotych - dodaje Borzdyńska.