- Rozgrzewka przebiegała w znakomitym nastroju, ale nikt jeszcze nie nazywał mnie "Pogromcą Króla" po moich trzech zablokowanych rzutach LeBrona Jamesa. Może na to przyjdzie czas - na razie ja tylko chcę robić to, czego chce ode mnie trener i zagrać z finałach NBA - mówił na kilka godzin przed meczem z Cleveland Cavaliers Marcin Gortat.
Trzy godziny później "Polish Hammer" ( 7 minut, 3 zbiórki) stał się nie
tylko fragmentem historii Orlando Magic, ale olbrzymim sukcesem
polskiej koszykówki - po miażdżącym zwycięstwie 103:90 (30:25, 28:15,
28:30, 17:20) i fenomenalnym meczu Dwighta Howarda (40 punktów, 14
zbiórek), został pierwszym Polakiem, który będzie grał w finałach
National Basketball Association. Oto 48 minut pierwszej od 1995 roku
podróży Orlando Magic i Marcina Gortata do finału NBA:
Pierwsza kwarta
Początek meczu nie mógł wypaść lepiej dla Orlando - nie tylko Dwight
Howard wsadzał piłki spod kosza, ale trafiał rzuty osobiste i na pięć
minut przed końcem kwarty, gospodarze prowadzili już różnicą siedmiu
punktów (19:12). Nawet dwa kolejne trafione rzuty Cavaliers za trzy
punkty (James i Daniel Gibson) nie zmieniły pewności siebie Magic -
kolejny wsad po zebraniu piłki przez Howarda, trafiony rzut za trzy
punkty wyrastającego na świetnego zmiennika Mickaela Pietrusa i trener
Cavs Mike Brown zdegustowany tym, co dzieje się na boisku bierze czas,
bo jego zespół przegrywa 18:24. LeBron robi swoje (13 pkt), tyle samo
ma "Superman" - różnica polega na tym, że on może liczyć na kolegów i
na 30 sekund przed końcem pierwszej kwarty jest już 10 punktów przewagi
dla Orlando (30:20). Mogło być nawet więcej, ale te ostatnie
trzydzieści sekund należało do Cleveland - rzut za trzy Wally'ego
Szczerbiaka i na sekundę przed końcem kolejny koszykarski klasyk w
wykonaniu "Króla" - rzuca za trzy, nie trafia, a wyglądający jak
zahipnotyzowani koszykarze Magic patrzą jak James łapie odbitą od
obręczy piłkę i trafia spod kosza równo z końcem meczu. 30:25 dla Magic.
Druga kwarta
Orlando właśnie trafiło czwarty z 5 oddanych w meczu rzutów za trzy
punkty (Hedo Turkoglu), a Marcin Gortat, który zmienił Howarda "łapie"
pierwsze przewinienia na wchodzącym pod kosz Ilgauksasie. Magic
prowadzą różnicą sześciu punktów, w czym pomaga im fakt, że nikt z
Cleveland nie potrafi rzucić do kosza z dystansu. Marcin ma już na
koncie trzy zbiórki, rozgrzewa się z każdą minutą Rashard Lewis i po
pierwszych trzech minutach drugiej kwarty gospodarze prowadzą w Amway
Arena ośmioma punktami (37:29). Dobra sekwencja Gortata - znakomicie
broni Ilgauskasa, kilka sekund później ma ofensywną zbiórkę, która daje
jego drużynie kolejne trzy punkty. Magic prowadzą już jedenastoma
punktami (42:31), a Howard ciągle na ławce rezerwowych. Kiedy wraca,
niewiele się zmienia na lepsze dla Cavaliers, którzy nie dość, że nie
trafiają, to jeszcze nie wracają się do obrony. Orlando, a przede
wszystkim grający na całym parkiecie Howard bezlitośnie to wykorzystuje
i jest już 58:40 dla Magic! Już wszyscy wiemy, dlaczego połowa sali
jest przykryta peleryną Supermana: 21 punktów, 6 zbiórek. A LeBron?
Zero punktów w drugiej kwarcie.
Trzecia kwarta
Zanim zaczyna się trzecia kwarta, od razu dodatkowy punkt bez gry dla
Orlando - techniczny faul za pyskowanie trenera Cleveland już po
zakończeniu pierwszej połowy. Następne czterdzieści sekund sprawiło, że
20 tysięcy ludzi w Amway Arena zamilkło: niepotrzebne rzuty Turkoglu,
straty piłki, a w odpowiedzi dwa rzuty za trzy (Williams i James) oraz
za dwa punkty Cleveland i przewaga gospodarzy wynosi tylko 11 punktów
(60:49). Na szczęście dla fanów Magic, Howard ciągle jest najlepszy na
parkiecie, zbierając piłki i raz po raz ośmieszając Ilguskasa. Zaczyna
się fragment jak z gry komputerowej - jedna i druga strona trafia
seriami rzuty zza linii trzech punktów, ale nawet jeśli wpadają
"trójki" Cleveland, to skuteczność Magic (10 trafionych rzutów za
trzy!) sprawia, że ich przewaga ciągle jest bezpieczna, wracając na
koniec trzeciej kwarty do 16 punktów (86:70). Do finałów NBA zostało
Magic dwanaście minut.
Czwarta kwarta
Nie dwanaście, ale tylko dwie minuty potrzebowali koszykarze Orlando by wygrać mecz i zapewnić sobie awans do finałów - zaczęli ostatnią kwartę od zdobycia pięciu kolejnych punktów i powiększeniu prowadzenia do 21 "oczek". Nawet James (25 pkt, 7 zbiórek, 7 asyst) sprawiał wrażenie kogoś, kto już nie wierzy w odrobienie strat - zwieszona głowa po nieudanych zagraniach, brak zaangażowania w ataku, twarz koszykarza, który wie, że sam nie wygra meczu. Orlando robi na parkiecie co chce, a za każdym razem, kiedy piłkę dostaje "Superman" Howard, sala trzęsie się od okrzyków "MVP, MVP!". 50 sekund do końca, sala wstaje z miejsc i bije brawo, a koszykarze Magic patrzą w górę na spadające na nich konfetti. Od najbliższego czwartku grać będą w finałach NBA przeciwko kolejnej supergwieździe i jeszcze lepszemu zespołowi - Kobe Bryantowi i Los Angeles Lakers.