- Będzie też coś słodkiego?
- Na pewno. I od razu uspokajam: nie muszę się obawiać, że utyję. Na treningach i meczach spalam wszystkie kalorie. Przyznam, że tęsknię za polskimi wypiekami. Amerykańskie ciasta nie mogą się równać z naszymi. Weźmy na przykład taki sernik: tutejszy jest bardzo słodki, zrobiony z kremowego sera. A o ulubionym makowcu mogę tylko pomarzyć, nie ma go w amerykańskim jadłospisie.
- Tęsknisz za kuchnią mamy?
- Tak, bardzo. Tęsknię, odkąd wyprowadziłem się z domu, czyli kiedy zacząłem grać w niemieckiej lidze. Przy kolacji wigilijnej będę wspominał smak przyrządzanych przez mamę grzybków. Zadziwiające, ale ciągle pamiętam ich niepowtarzalny aromat.
- Rodzice przyjeżdżają do ciebie na święta?
- Sam nie wiem, właściwie mam wszystko (śmiech). I trudno mi czymkolwiek sprawić przyjemność. Jeśli miałbym o coś prosić Mikołaja, to o więcej minut na parkiecie. Zdrowie mi dopisuje, na pieniądze też nie narzekam.
- Może nowy samochód by się przydał, ile można jeździć tym samym BMW...
- (śmiech) Bardzo lubię swoje BMW. Masz rację, chodzi mi po głowie kupno ferrari. Ale chyba skończy się na lamborghini.
- Facetowi o wzroście 213 cm chyba nie będzie wygodnie w typowo sportowym bolidzie?
- Nie bój się, zostanie zrobione na miarę, niczym garnitur. Na pewno będę się czuł komfortowo. Mam słabość do samochodów.
- A ja myślałam, że do kobiet?
- Też, ale są na dalszym planie. Dziewczyna, z którą się spotykam, jest bardzo wyrozumiała. Pogodziła się z tym, że w moim sercu zajmuje trzecie miejsce po koszykówce i moim autku (śmiech). Oczywiście żartuję, to piękna i mądra kobieta, która rozumie, że moja największa miłość to koszykówka. Jesteśmy na początku znajomości, więc nie chciałbym zdradzać szczegółów.
- Razem spędzicie sylwestra?
- Pewnie tak. W sylwestra gramy mecz w Chicago, ale wyjątkowo o drugiej po południu. Tego samego dnia wracamy do Orlando. Pewnie całą drużyną wyjdziemy gdzieś do klubu. Jesteśmy niczym jedna wielka rodzina. Dlatego tutaj nigdy nie czuję się samotny.
Marcin znowu zrobił swoje
To było już piąte zwycięstwo z rzędu koszykarzy Orlando Magic i kolejny mecz, w którym nie zawiódł Marcin Gortat (24 l.).
Gracze z Florydy rozgromili u siebie Golden State Warriors aż 113:81 i w świetnych humorach czekają na święta. Tak mocnym startem sezonu (22 zwycięstwa - 6 porażek) wyrównali klubowy rekord.
Polski środkowy pojawił się na boisku pod koniec pierwszej kwarty. Był na parkiecie przez 18 minut, zapisał na koncie 7 pkt i 8 zbiórek.
Bohaterem Orlando (na razie) nie jest jeszcze Gortat. Ten zaszczyt powędrował do rozgrywającego Magic, Jameera Nelsona. W meczu z Warriors zdobył 22 pkt, nie spudłował żadnego z 9 rzutów i miał 7 asyst. W ostatnim czasie gra niesamowicie i został koszykarzem Tygodnia Konferencji Wschodniej.
- Nie chodzi o moje indywidualne wyróżnienia, ważne, żebyśmy wciąż wygrywali - skomentował Nelson.