– Gdy usłyszałeś, na kogo trafiamy w grupie, ucieszyłeś się?
– Na pewno, bo dostały się nam najsłabsze zespoły z poszczególnych koszyków. Losując Chiny, Wenezuelę i Wybrzeże Kości Słoniowej, trafiliśmy najlepiej jak mogliśmy. Gdybyśmy nie wyszli z takiej grupy, to byłaby porażka.
– Jakie jest nasze miejsce w walce o mistrzostwo świata? Niektórzy mówią, że łatwo było awansować, bo w mundialu zagrają aż 32 drużyny i że nie wszyscy rywale w kwalifikacjach mieli optymalne składy.
– Wchodząc do mundialu po 52 latach, niby zrobiliśmy sporo, ale tak naprawdę jeszcze nic nie zrobiliśmy. Niektóre reprezentacje Polski w innych sportach regularnie walczą o mistrzostwo Europy czy świata, zdobywają nawet medale. Musimy się cieszyć z awansu i chcielibyśmy zrobić coś dużego w Chinach. A poziom polskiej koszykówki? Myślę, że jest taki jak w rankingach (16. m. w Europie i 25. na świecie – red.).
– Mimo to mówisz o zrobieniu „czegoś dużego”. Co to miałoby być?
– Dla mnie coś dużego to medal.
– W kadrze koszykarzy były w ostatnich sezonach wzloty i upadki, ale od ponad pięciu lat macie tego samego trenera, Mike'a Taylora. To pomaga?
– Wszyscy dobrze rozumieją jego system, który nie jest łatwy dla zawodników, którzy dopiero przychodzą. Trzon zespołu pracuje z trenerem od lat. Wiemy, czego się spodziewać, jaka jest atmosfera, rozumiemy się, jesteśmy zgrani.
– To prawda, że trzeba zapamiętać dziesiątki, jeśli nie setki zagrywek z grubej książki?
– To trudne, ale da się zrobić. Najpierw traktowałem to trochę jak... szkolną lekturę. Ci, którzy od lat współpracują z selekcjonerem, znają zagrywki na pamięć. Na treningach trzeba sobie je tylko odświeżać.
– Polska koszykówka po latach posuchy wraca na salony?
– Mam nadzieję, ale do tego potrzeba sukcesu reprezentacji. Idziemy w dobrym kierunku.