„Super Express”: - Jak opiszesz swoje emocje po złotych medalach Justyny?
Dawid Ersetic: - Dla mnie to było niesamowite przeżycie. Kiedy osoba tak ważna w moim życiu zdobywa tytuł mistrzyni Europy, a później dokłada drugi złoty krążek w sztafecie, to emocji nie da się opisać. Całkiem inaczej przeżywa się to, kiedy samemu zdobywa się medal. Jestem najszczęśliwszym mężem na świecie. Były nawet łzy szczęścia.
- Justyna powiedziała potem, że po raz drugi w życiu widziała ciebie płaczącego.
- Żona zdobyła złoty medal, więc oczywiście łzy poleciały. Nie ma nawet mowy o tym, żeby się tego wstydzić. Jestem dumny i szczęśliwy.
- Czy fakt, że oboje jesteście sportowcami pozwala wam uśmierzyć ból spowodowany częstą rozłąką?
- Jest to nasza praca. Musieliśmy się pogodzić z tym, że tak będzie. Kiedy tylko mogę przyjechać do niej na zgrupowanie czy zawody, to staram się to zrobić.
- Jakim jesteście małżeństwem? Jeśli się kłócicie, to jak długo?
- Różnie to bywa (śmiech). Czasami są kłótnie mniejsze, czy większe. Jak to w każdym małżeństwie. Niekiedy jest dłuższa cisza, ale częściej od razu zgoda.
- Jak ci się udało poderwać Justynę?
- Chodziliśmy razem do tej samej klasy w liceum. Oboje już wtedy trenowaliśmy. Bliższą znajomość zaczęliśmy już pod koniec liceum, przez pierwsze trzy lata byliśmy tylko znajomymi z klasy. Jakoś tak się stało, że zostaliśmy parą.
- Kto się lepiej uczył?
- Zdecydowanie Justyna (śmiech). Czasami się zdarzało przepisywać od niej zadania domowe.
- Biegacie razem?
- Tak. Ja lubię biegać, ale jak czasem Justyna narzuci mocniejsze tempo, to odpadam (śmiech).
- Co dalej? Myślisz, że Justyna może powalczyć na arenie światowej?
- Pewnie. Jej czas 50,41 dałby już awans do finału mistrzostw świata. Jest młoda, cały czas się rozwija. Mam nadzieję, że za jakiś czas zejdzie poniżej 50 sekund.
- Razem pojedziecie na igrzyska olimpijskie do Tokio i razem wrócicie z medalami?
- To moje największe marzenie. Gdyby tak się zdarzyło, byłoby cudownie.