„Super Express”: - Duże rozczarowanie?
Justyna Święty-Ersetic: - Byłam gotowa na bieganie, jednak to musi być płynny bieg, bez zbędnych przepychanek. Robiłam co mogłam, walczyłam do samego końca. Niestety, tym razem na końcu byłam już totalnie bez sił i nie miałam z czego finiszować. Jest mi przykro, jest to mój czwarty finał halowych mistrzostw świata, po raz trzeci zajmuję czwarte, najgorsze miejsce. Najwidoczniej muszę pojechać na swoje piąte HMŚ i walczyć dalej.
- Ale z drugiej strony od ośmiu lat jesteś w światowej czołówce...
- To mnie cieszy, ale ja tutaj przyjechałam nawiązać walkę o medal. Niestety byłam na straconej pozycji. Teraz zamierzam wraz z dziewczynami powalczyć w sztafecie.
- Patrząc na czasy rywalek, chyba niewiele dało się zrobić.
- Od początku było widać, że poziom jest kosmiczny. W Sopocie, kiedy wywalczyłam również czwarte miejsce, biegałam na poziomie 52 sekund z hakiem. Świat idzie do przodu, to cieszy i motywuje. Pozostaje czekać do lata, tam będę miała swój tor i nikt nie będzie mi przeszkadzał. Będę miała okazję pokazać to, na ile jestem wytrenowana i gotowa.
Przeczytaj też: Adrianna Sułek szczerze o swoim uzależnieniu. Mało kto o tym wiedział, duży wyczyn
- Mimo wszystko wiesz, jak smakują medale MŚ. To napędza przed walką w sztafecie?
- Przyjechałam po medal. Indywidualnie się nie udało, więc zamierzam go wyszarpać z dziewczynami w sztafecie. Złotego medalu HMŚ jeszcze nie mamy, więc może teraz uda się go wywalczyć.
- Czułaś presję faworytki do medalu?
- Nie lubię wieszania medali na szyi. Tak jak wszyscy powtarzali, że Ewa Swoboda to jest z góry skazana na złoto. Ja mówiłam, że jak najbardziej jej tego życzę, ale to jest sport i podczas samych mistrzostw może się wiele wydarzyć.
- Lekcja przed kolejnymi wyzwaniami?
- Każdy bieg jest dla mnie lekcją. Tym bardziej takie bieganie na hali. Biegam tyle lat, ale muszę poprawić się na pierwszym kole.