Wychowała się i całe życie mieszkała w Raciborzu. Z rodzicami żyła w domku jednorodzinnym.
- Teraz w domu jestem trochę gościem – mówi „Super Expressowi” Justyna. - Ale uwielbiam tutaj wracać i wejść do swojego pokoju, który jest zagracony na każdym metrze kwadratowym. Jedną ścianę poświęciłam na antyramy z najważniejszymi sukcesami. Obok antyram są półki z medalami i pucharami.
Choć jej nienaganna figura na to nie wskazuje, Justyna kocha słodycze.
- Słodka pasja zapoczątkowana przez Kinder niespodzianki przetrwała do dziś. Kiedyś zbierałam zabawki właśnie z Kinder niespodzianek. Mój tata pracował poza krajem i zawsze w niedzielę robił sobie zakupy do pracy. I pamiętam, że był to taki rytuał – z braćmi dostawaliśmy małą paczkę czipsów albo jajko Kinder niespodziankę. Zabawek zebraliśmy mnóstwo, można to liczyć na pewno w setkach, jak nie w tysiącach. Mogłabym być spokojnie ambasadorem tej marki – śmieje się Święty-Ersetic, która często sama słodkości przyrządza.
- Uwielbiam piec ciasta. Zawsze jak wracam, to siadam w domu, wyszukuję jakiś przepis i wyobraźcie sobie, że zawsze wychodzi. Wszystkim smakuje – chwali się.
Nasza najlepsza sprinterka wychowała się z dwoma młodszymi braćmi.
- Byłam najstarsza z rodzeństwa (ma braci Piotra i Mariusza – red.), więc prowadziłam rządy twardej ręki. Dopóki miałam przewagę siłową, robiłam z nimi, co chciałam. Wiedziałam, że jak wdamy się w jakąś bijatykę, to wygram (śmiech). Ukróciło mi się to dopiero, jak bracia dorośli i nabrali siły. Wojnę na pięści zamieniliśmy na bitwę na argumenty. Jak się ma dwójkę braci, to trzeba też umieć grać w piłkę nożną. Ja to lubiłam. Chciałam zostać nawet piłkarką. Nigdy nie lubiłam stać na bramce, zawsze wolałam biegać. Szybko biegać – wspomina.
Pasja mistrzyni do biegania zaczęła się od pewnych zawodów, których dziś nie wspomina najlepiej.
- Duże znaczenie miał dla mnie jeden przełajowy bieg na 1 km. Ale nie przywiozłam z niego żadnego medalu, byłam tam w pierwszej ósemce. Pamiętam, że dałam tam z siebie 100 procent, tak jak teraz w Berlinie. Wtedy starczyło to na miejsce w ósemce, na ME dało mi złoty medal. Zapamiętałam to bardzo szczególnie – pierwsze takie zawody, ale okupione też stresem i trochę zdrowiem. Bieg przepłaciłam pobytem w toalecie. Ledwo do siebie doszłam – opowiada.
Złota medalistka ME w biegu na 400 metrów i w sztafecie 4x400 m przyznała się też nam, że w czasach szkolnych przeżywała okres młodzieńczego buntu.
- W podstawówce byłam pilną uczennicą, grzecznym dzieckiem, zawsze miałam świadectwo z paskiem. Chodziłam na wszelkie zajęcia pozalekcyjne, reprezentowałam szkołę w konkursach. Byłam takim małym prymusem. W gimnazjum jedynie trochę zachwiałam te proporcje i pojawiły się drobne problemy. Opuszczałam sporo zajęć i nie zawsze nadrabiałam zaległości. Do tego doszedł okres buntu. Ale wszystko dobrze się skoczyło. Szybko wróciłam na ziemię – podkreśla.