„Super Express”: - Jest pan już gotów bronić srebrnego medalu w sierpniu w Berlinie?
Karol Hoffman: - Byłem gotów już wcześniej. Sam sobie udowodniłem, że jestem w bardzo dobrej dyspozycji. I że mogę walczyć nie tylko o obronę medalu, ale o zwycięstwo - deklaruje najlepszy obecnie polski trójkoczek. - Chociaż przyjdzie mi tam skakać z bardzo mocnymi rywalami, choćby Niemcem Hessem czy Portugalczykiem Evorą.
- Jest pan lepszy niż dwa lata temu?
- Tak, jestem lepszy dzięki lepszej dynamice skoku, doświadczeniu i lepszemu podejściu do sportu.
- Ale mógłby pan mieć żal do losu, ze nie skacze regularnie po 17 metrów…
- Według mnie w sporcie nie liczą się zawody komercyjne, ale rozgrywki o medale. Wolę raz na rok skoczyć ponad 17 metrów, byle to było w najważniejszej imprezie sezonu.
- Nie uważa pan minionych dwóch lat za stracone?
- Ani trochę. To był czas ważnych decyzji życiowych. Ożeniłem się, przeprowadziłem się z Łodzi do Warszawy, zmieniłem też trenera.
- Ma pan nadzieję doskoczyć jeszcze do światowej elity?
- Odległość 17,50 jest jak najbardziej w moim zasięgu (w tym momencie dawałaby 4. miejsce na świecie – przyp. red.). Ale nie twierdzę, że już teraz, może trzeba poczekać ze dwa lata. Muszę poprawić kilka elementów technicznych. Złapałem kilka złych nawyków i chociaż o nich wiem, wyeliminować je trudno.
- Pana wyniki pozostają w cieniu osiągnięć ojca…
- Ojciec był uważany za najlepszego technika tamtych czasów. Dla mnie jest wzorem jako trójskoczek i jako człowiek. Chciałbym kiedyś być tak świetnym ojcem jak on.
- Jak wygląda teraz pańska kolekcja jaszczurek?
- Po przeprowadzce mam tylko jedną: gekona lamparciego. Liczy sobie 10 lat. Ja bardzo go lubię, a żona go... toleruje. Przyzwyczaiła się, bo poznaliśmy się zanim zacząłem trzymać w domu jaszczurki.