„Super Express”: - Ucieszył się pan powrotem do ścisłej elity?
Piotr Lisek (30 l.): - Zdecydowanie tak. My sportowcy mamy wysoko ustawione ego (śmiech). Ta pozycja w tabeli jest zapewne na chwilę, bo jeszcze nie zaczęli skakać najlepsi, ale nie sądziłem, że już w pierwszym starcie skoczę tak wysoko. I to jeszcze po kilku niedospanych nocach, bo byłem współorganizatorem mityngu w Dusznikach.
- Zostawił pan za sobą cień sezonu halowego…
- W hali jakoś nie potrafiłem wykorzystać swojego potencjału, chociaż byłem dobrze przygotowany do startów. Jakoś specjalnie się tym nie stresowałem, chociaż teraz czuję, że zeszło mi z głowy pewne ciśnienie.
- Do jakiej wysokości chciałby pan dojść tego lata?
- Chciałbym ustabilizować się na poziomie 5,80 – 5,90. Bo na wynik 6 metrów musi się złożyć w całość wiele czynników. Ale jestem na dobrej drodze ku temu. Na treningach forma wygląda dobrze. Wcześniej czy później powinna dać efekt.
- Będzie pan gonić rekordzistę świata Armanda Duplantisa?
- On na razie skacze w osobnej kategorii. To nie przypadek, ma solidne podstawy. Kiedyś przyjdzie moment, że będzie miał trudniej. Ale czy schodząc ze swojego poziomu zejdzie na taki dostępny dla nas, jego rywali?
- Czy ten młodziak stał się pańskim wzorem?
- Nie jest moim wzorem, bo jesteśmy zupełnie inni co do sylwetki i techniki skakania. Moim idolem był Australijczyk Steven Hooker [uzyskał 6,06 m w hali w roku 2009 – przyp. Red.]. Podobnej postury, stojący podobna do mojej technikę. Wzorowałem się na nim jako młodszy zawodnik. A wzorem, do którego dążyłem, był Siergiej Bubka.
* Po niedzieli 29 maja Piotr Lisek zsunął się w tabeli światowej o dwie pozycje. Dzieli teraz czwartą lokatę z trzema innymi tyczkarzami. Prowadzi wciąż Christopher Nilsen (USA) z wynikiem 6,00 m, przed Armandem Duplantisem, który zwyciężył w mityngu w Eugene wysokością 5,91 m.