- Jaki był ten wyścig? Bardzo ciężki?
Maja Włoszczowska: - Tak, ale dobrze go rozegrałam. Miałam bardzo dobry start i potem cały czas utrzymywałam się w czołówce. Chyba ani razu nie spadłam poniżej piątego miejsca. Jechałyśmy w trójkę ze Szwedką Jenny Rossveds i Szwajcarką Jolandą Neff. Kiedy Szwedka mocniej zaatakowała, widziałam, że Jolanda zaczęła cierpieć. Pogoniłam Szwedkę i jechałam już wtedy na granicy swoich możliwości. Miałam nadzieję, że ona też, ale na ostatniej rundzie okazało się, że jeszcze ma rezerwy. Do tego ostatniego szóstego okrążenia cały czas wierzyłam, że moge powalczyć o złoto, ale Szwedka okazała się mocniejsza.
- Typowałaś ją na "czarnego konia" w tym wyścigu.
- Czyli znam się, prawda? (śmiech). Typowałam ją i Jolandę, więc jak potem jechałyśmy w trójkę, to pomyślałam sobie, że mogłam coś postawić u bukmacherów. Szwedka ten sezon miała od samego początku bardzo mocny. Tak samo jak ja odpuściła zawody w Pucharze Świata na rzecz przygotowań wysokogórskich i okazało się, że obie miałyśmy dobry pomysł.
- Masz pomalowane paznokcie na złoto...
- Miały być kolorowe, ale jak zobaczyłam zdjęcie Kolumbijki, która zdobyła złoto w BMX z takimi paznokciami, to w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i też poszłam w złoto.
- I celem było złoto? Tych srebrnych medali masz już strasznie dużo - 4 z mistrzostw Europy, 4 z mistrzostw świata, teraz drugi na igrzyskach.
- Każdy sportowiec marzy o złocie. Ja też o nim marzyłam, tym bardziej że olimpijskie srebro już w swojej kolekcji mam (Pekin 2008, red.). Ale bardzo cieszę się z tego srebra. To jest wyścig jeden na cztery lata, a mocnych dziewczyn było tutaj bardzo dużo. Jestem druga, więc to wielki sukces. Chciałabym mieć złoto, ale trzeba się cieszyć ze srebra i przede wszytskim z tego, że udało mi się ten wyścig przejechać perfekcyjnie, bo w ostatnich latach miałam mnóstwo pechowych sytuacji. Tutaj wreszcie wszystko zagrało.
- Cztery lata temu nie pojechałaś w Londynie, bo wcześniej doznałaś koszmarnej kontuzji nogi. Ten medal smakuje dzięki temu jeszcze lepiej?
- Nie podchodzę tak do tego. Przede wszystkim przez te cztery lata nauczyłam się nie myśleć o wynikach i medalach, tylko starać się cieszyć życiem i kolarstwem. To był wspaniały okres w moim życiu, mnóstwo przygód, sporo też pecha, ale często ten pech daje też dużo pozytywnych emocji. Tak jak ostatnio na mistrzostwach świata, gdy złapałam gumę i nie zdobyłam przez to medalu, a kibice na mecie długo skandowali moje nazwisko. To jest też piękne w sporcie.
- Jechałaś z opaską z nazwiskiem tragicznie zmarłego trenera Marka Galińskiego (wypadek samochodowy w 2014 roku).
- Strasznie mi przykro, że nie ma dzisiaj z nami Marka (Maja z trudem powstrzymuje łzy, red.). Nie byłoby mnie na tym podium, gdyby nie on. Dedykuję mu ten medal.