„Super Express”: – Czy jesteśmy lekkoatletyczną potęgą?
– Tak. I dziwię się, że trzeba to jeszcze potwierdzać. Przecież wiele razy w ostatnich latach byliśmy w czołówce tabeli medalowej największych imprez. A teraz postawiliśmy kropkę nad „i”.
– Jak by pan zareagował przed igrzyskami, gdyby ktoś zapowiadał dziewięć medali?
– Nie uznałbym go za wariata. Przecież uzyskiwaliśmy już po osiem, dziewięć medali w wielkich imprezach światowych. Gdzieś tam przypuszczaliśmy, że coś takiego może się zdarzyć. Ale realizacja szans nastąpiła w 110 proc.
– Zdarzyło się coś niewyobrażalnego?
– Nie do wyobrażenia było zwycięstwo Dawida Tomali w chodzie. Supersensacja całej lekkoatletyki w tych igrzyskach. Nikt na niego nie stawiał. Nawet on sam. Natomiast nie była zaskoczeniem postawa sztafety mieszanej. Inna sprawa, że USA zlekceważyły tę konkurencję.
- Dlaczego tak wielki sukces nie miał miejsca w poprzednich edycjach igrzysk, przed którymi także zbieraliśmy worki medali w MŚ?
– Wydaje mi się, że reprezentacja musiała dojrzeć do tego sukcesu. Uwierzyć w siebie. Medale zdobywali przeważnie zawodnicy doświadczeni. Niektórzy wchodzą w finalną fazę kariery albo już są na finiszu. Zadeklarowali to Piotr Małachowski czy Joanna Fiodorow.
– Jak nazwać tę reprezentację? Wunderteam, jak ten sprzed 60 lat? Czy może Superwunderteam?
– Ja mówię o niej Złota Generacja. Zaczęła się w mistrzostwach świata 2009 z udziałem Anity Włodarczyk. Anita prowadziła ją do wielkich sukcesów. Jeśli chodzi o sukces propagandowy, to nigdy nie osiągniemy tego, co wówczas dla kraju wymęczonego wojną oznaczały medale Wunderteamu. Natomiast dzisiaj zdobywać medale jest trudniej niż wtedy. Więcej krajów po nie sięga. I nam z każdą kolejną edycją będzie o nie jeszcze trudniej.