- Nie było zaskoczenia w tym, że uzyskałem 5,40 – mówi „Super Expressowi” Michał. - Wiedziałem, że stać mnie na to. Fajnie, że pobiłęm rekord życiowy, ale najważniejsze starty w tym sezonie dopiero są przede mną, w tym mistrzostwa Europy kadetów na początku lipca. Myślę, że mógłbym w tym roku skoczyć 5,50 na tych tyczkach, którymi dysponuję. Ale do ataku na rekord świata (5,60 – red.) potrzebne byłyby twardsze. Są widoki, żeby je zdobyć.
Michał Gawenda uprawia skok o tyczce od czterech i pół roku. Wcześniej zajmował się gimnastyką sportową.
- Ojciec posłał mnie do sekcji gimnastyki, żebym rozwinął się sprawnościowo. I to się udało. Ale gimnastykiem wybitnym nie byłem. Jestem zdecydowanie za wysoki.
Jego wzrost doszedł do 192 cm, o 2 cm mniej niż mierzy najlepszy polski tyczkarz, Piotr Lisek.
- Dwa lata temu, gdy szybko rosłem, łapałem sporo przelotnych kontuzji – wspomina Michał. - A teraz wzrost się zatrzymał i kontuzji nie mam.
Wzorem dla niego jest rekordzista świata, Szwed Armand Duplantis.
- On nie ma zawahania i nie traci mocy na rozbiegu, dzięki czemu potrafi przełożyć energię uzyskaną w biegu na skok – tłumaczy tyczkarz Skry. - Moją zaletą także jest dynamika rozbiegu i dobre „wejście w tyczkę”. A wada? Może jestem zbyt spokojny, nie odczuwam stresu, przez co trudniej mi się zmotywować.
Zawodnik Skry nie trenuje na zrujnowanym stadionie przy Wawelskiej, ale na Orle przy Podskarbińskiej, dokąd bliżej jest z domu w Wawrze. Gorzej jest w zimnych miesiącach, bo jedyny dobry obiekt pod dachem, hala AWF, wymaga co najmniej godzinnego dojazdu. Większość treningów odbywa się zatem w sali bez skoczni na Grochowie.
Jak widać – zimny wychów nie musi oznaczać niepowodzenia. Wystarczy przypomnieć, że królowa rzutu młotem Anita Włodarczyk przez szereg lat trenowała zimą w niedogrzanej sali Skry, gdy była zawodniczką stołecznego klubu.