"Super Express": - Choć waszymi grupowymi rywalami będą takie firmy jak Kilonia, Dunkierka, Porto czy duński Kolding, wszyscy ostrzą sobie zęby na polską wojnę i wasze starcia z Vive Kielce.
Mariusz Jurkiewicz: - Kiedy przychodziłem do Płocka, usłyszałem od działaczy, że mamy wygrywać nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Po losowaniu zacierają ręce kibice obu zespołów. Jak staniemy naprzeciwko siebie to wiadomo, że wióry polecą.
- W rewanżu z Montpellier aż żal było patrzeć na najlepszego bramkarza świata Thierry'ego Omeyera. Kiedy strzelaliście kolejne bramki, Francuz wyglądał, jakby miał się rozpłakać.
- Najważniejsze, że graliśmy równo. Nie było takich przestojów jak w pierwszym starciu w Montpellier, gdzie przez swoje gapiostwo traciliśmy z trudem wypracowaną przewagę.
- Jesteś nie tylko jednym z liderów Wisły, ale i tłumaczem z hiszpańskiego trenera Manolo Cadenasa. Koledzy z zespołu nie mają żalu, kiedy wytykasz im błędy?
- Nikt się nie obraża. Wiedzą, że tylko pośredniczę w kontaktach ze szkoleniowcem. Ale jak mam coś do powiedzenia od siebie, to też nie gryzę się w język. Chłopaki rozumieją, że czasami nawet ostra reprymenda jest potrzebna.
- Jak ci się żyje w Płocku?
- Miasto jest fajne, chłopaki super, a kibiców może nam pozazdrościć cała Polska. Wczoraj miałem równie poważne zadanie jak mecz z Montpellier. Odprowadziłem córkę po raz pierwszy do zerówki. Cieszę się, że oboje dzielnie znieśliśmy stres i nową sytuację.