"Super Express": - Był pan dla Francuzów nie do zatrzymania...
Mateusz Jachlewski: - Ale moje gole to zasługa kapitalnie zorganizowanej obrony. Trafiałem po kontratakach, a tych by nie było, gdyby nie przechwyty chłopaków. Wiem, że brzmi to banalnie, ale indywidualne popisy nic nie znaczą. Liczy się tylko drużyna. Nie Jachlewski czy Jurecki zapisał się w historii naszej dyscypliny, tylko Vive.
- Na czym polega fenomen Vive? Przecież wasz skład niewiele się różni od tego z poprzedniego sezonu.
- Napędza nas każda kolejna wygrana. Jesteśmy trochę jak narkoman na głodzie. Szanujemy rywali, ale się ich nie boimy. Równocześnie twardo chodzimy po ziemi. Przed meczami 1/8 finału Champions League jesteśmy w uprzywilejowanej sytuacji, bo trafimy na teoretycznie słabszego rywala. Ale wciąż mamy w pamięci miniony sezon. Wtedy po wyjściu z grupy też byliśmy faworytami i odpadliśmy w dwumeczu z Cimosem Koper.
- Celem jest finał?
- Nie zadeklaruję, że wygramy Ligę Mistrzów, bo to byłaby buta. Jednak skoro już przeszliśmy do historii, to dlaczego nie dopisać jeszcze jednego rozdziału?! Pewnie, że chcielibyśmy podbić Europę!