Miniony sezon skoków narciarskich był pełny zwrotów akcji i afer. Nie brakowało także złych decyzji niestety w szeregach reprezentacji Polski. Mowa tutaj o zatrudnieniu Alexandra Stoeckla, który został zatrudniony przez Polski Związek Narciarski, jako dyrektor sportowy. W połowie lutego została podjęta decyzja przez Austriaka o zakończeniu współpracy.
Nietrafiony transfer. Małysz się tłumaczy
Adam Małysz w rozmowie z serwisem "skokipolska.pl" wskazał, dlaczego podjął decyzję o zatrudnieniu Stoeckla. Tłumaczył to chęcią współpracy z nim Thomasa Thurnbichlera, który został odsunięty od prowadzenia reprezentacji Polski po zakończonym sezonie.
- On chyba od początku nie chciał tutaj pracować. To było trochę na siłę. Środowisko bardzo mocno mnie naciskało, że warto w niego zainwestować, a ja w to uwierzyłem. Zawsze jak jeździł z Norwegami na zawody, to dochodziły do mnie głosy, że on jest super menedżerem i organizatorem, trochę jak Łukasz Kruczek w Polsce - zaznaczył "Orzeł z Wisły".

Adam Małysz nie gryzł się w język. Powiedział w czym tkwił problem
W dalszej części rozmowy Małysz przyznał, że liczył na wpływ Stoeckla w sprawie rozbudowy polskiego systemu szkolenia, a także rozwiąże problem przyszłości skoków w Polsce.
- Ja jednak widziałem, że największy kłopot leży w języku. Nasi trenerzy po prostu nie umieją języków i często jest tak, że nawet nie chcą rozmawiać, bo się boją. Przez to Alex często stał z boku i tylko się przyglądał. Było też paru takich, którzy faktycznie z nim rozmawiali, jak chociażby Sławek Hankus. Alex miał z nim bardzo dobry kontakt - stwierdził prezes PZN.
Nowym trenerem polskiej kadry został Maciej Maciusiak, zastępując Thurnbichlera.