"Super Express": - Pierwszą połowę z Vardarem przesiedziałeś na ławce rezerwowych. Patrząc z boku na mecz o tak wielkiej stawce, trudno było opanować emocje?
Sławomir Szmal: - Trzeba było się trzymać w ryzach. Właśnie stalowe nerwy były receptą na Vardar. Macedończycy zagrali zdecydowanie lepiej niż w pierwszym meczu, gdzie wygraliśmy 22:20. Postawili wszystko na jedną kartę. Wychodziliśmy na prowadzenie jedną bramką, oni dochodzili. I tak w kółko. Wygraliśmy, bo wytrzymaliśmy ciśnienie.
- Od razu po wejściu do gry pięknie się przywitałeś z rywalami, broniąc dwa rzuty karne Timura Dibirowa i Igora Karacicia.
- Trafili we mnie. Dobra, żartuję (śmiech). Szczególnie zmobilizował mnie Dibirow, bo był bardzo pewny siebie. Miał rzucać ktoś inny, a on zgarnął piłkę, jakby chciał pokazać, że na pewno trafi. I się pomylił.
Karol Bielecki wprowadził Vive Tauron Kielce do raju! Wielki sukces mistrzów Polski
- Po awansie do Final Four wreszcie czujesz się spełniony, czy też wciąż jeszcze wszystko przed wami?
- Na razie jestem szczęśliwy, że spełniliśmy marzenia swoje i kibiców. Ale skoro już znaleźliśmy się w najlepszej czwórce, to chcemy jechać do Kolonii i powalczyć o lepszy wynik niż przed dwoma laty, gdy wywalczyliśmy trzecie miejsce w Europie. Co tu ukrywać - chcemy wygrać Ligę Mistrzów!
- We wtorek poznacie przeciwnika w półfinale. Jest drużyna, z którą szczególnie chciałbyś zagrać?
- Po losowaniu ćwierćfinałów zawodnicy Vardaru mówili, że my i Pick Szeged wyszliśmy z najsłabszej grupy. Dlatego i ze względu na broniącego w Pick Piotrka Wyszomirskiego kibicowałem Węgrom. Niestety, nie dali rady Kilonii. Teraz możemy trafić na Niemców, Barcelonę albo Veszprem. Bez względu na to, z kim się zmierzymy, będzie ostro.
- Jak uczcisz awans? Rundką po lesie na motorze czy kawałkiem tortu?
- Z ciastem się wstrzymam, na motor jest za zimno, więc raczej posiedzę z rodziną, dla której ciągle mam za mało czasu.