"Super Express": - To był bieg życia?
Adam Kszczot: - Wierzę, że najlepsze jest przede mną. W biegach takich jak finał mistrzostw na ogół nie poprawia się rekordów życiowych (jego rekord to 1.43,30 - red.). Mam nadzieję, że uda się go pobić jeszcze w tym sezonie.
- Pana rekord życiowy jest gorszy o osiem setnych sekundy od rekordu Polski Pawła Czapiewskiego
- Wróżę temu rekordowi krótki żywot. Dotąd z trenerem Zbigniewem Królem trzymaliśmy jakby formę w ryzach. Teraz powinna się wyzwolić. O ile pozwoli zdrowie i będą dobre warunki.
Lekkoatletyczne ME: Podsumowanie występów Polaków
- Głównymi pana rywalami będą teraz Afrykanie
- Afrykanie zawdzięczają swoją siłę głównie miejscu, skąd pochodzą, i treningom na dużej wysokości. Ale pokonać biegaczy z Afryki to nie jest cel mojego życia. Nie miałem i nie będę miał kompleksów wobec nich. Jeżeli wrócę na poziom wyników 1.43 min albo lepiej, to powinienem z nimi powalczyć. A mam jeszcze gdzie szukać rezerw. Są na pewno choćby w wytrzymałości, mógłbym jeszcze szybciej pokonywać ostatnie 200 metrów. Będę korzystał z pokoju tlenowego w COS w Zakopanem, gdzie powietrze jest rozrzedzone jak na wysokości 3000 metrów. Przed tym sezonem spędziłem tam 27 dni, a trenowałem na wysokości 900 metrów i to połączenie okazało się dla mnie lepsze niż treningi w górach Arizony na 2150 metrach, gdzie biegało mi się bardzo ciężko.
- Czy zdołał pan już zarobić na ślub i wesele, które pana czeka po sezonie?
- Europejska federacja nie płaci za medale, PZLA też nie (śmiech). Może podziękuję więc mojemu sponsorowi, Orlenowi. A pod sukcesem podpisuję też trenerów Stanisława Jaszczaka i Zbigniewa Króla oraz moją rodzinę i fanklub. Kilka osób kibicowało mi z trybun.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail