Już dzisiaj nasza reprezentacja w biatlonie wyrusza na mistrzostwa świata w koreańskim Pyeong Chang. - Podbiegi są tam strome, dla mnie za strome. Ale kiedy jest się w formie, to żadna trasa nie przeszkadza - mówi Tomasz Sikora (35 l.).
"Super Express": - Jak to jest wybierać się na mistrzostwa świata jako jedyna medalowa szansa? Nie ciąży panu ta odpowiedzialność za cały polski biatlon?
Tomasz Sikora: - Nie czuję, że dźwigam ten ciężar. Przecież dobre występy notuje w tym sezonie sztafeta kobiet. A ponadto uważam, że dziewczyny pokażą, na co je stać także w biegach indywidualnych.
- Co dla pana byłoby porażką w Korei?
- Wyniki takie jak w ubiegłorocznych mistrzostwach świata (dwukrotnie 11. lokata - red.). A w tym roku zadowolony byłbym, gdyby był medal.
- Czy w Korei przed startami będzie pan ćwiczył głównie strzelanie?
- Takie są plany. Jednak ostatnich niecelnych strzałów w Anterselvie nie traktuję jako regres mojej dyspozycji. Wiem, że w Korei będzie dużo lepiej, będę strzelał tak, jak na treningach.
- Przy obecnej formie biegowej może się pan cieszyć z podbiegów, które podobno są na trasach w Pyeong Chang...
- Kocham długie podbiegi, tylko że tam są one bardzo strome, dla mnie trochę za bardzo. Jednak kiedy jest się dobrze przygotowanym, to żadna trasa nie przeszkadza. Wierzę, że będzie dobrze.
- Ile razy był pan poddany tej zimy kontroli antydopingowej?
- Bodajże osiem razy. W listopadzie w Oestersund zdarzyło się to nawet trzykrotnie. Pobierali mocz, utoczyli mi też nieco krwi. W domu natomiast mnie nie najechali. Ale zdarzyło się to dwa lata temu. Co zrobić? Jestem jak najbardziej za kontrolami.
- Czy po trzech latach śmieje się pan ze swoich deklaracji po igrzyskach 2006, że zapewne będzie pan startował tylko rok albo dwa?
- Właśnie dlatego obiecałem już sobie, że więcej nie powiem, iż kończę karierę, aż do chwili, gdy skończę ją naprawdę. Ale głosy o starcie w igrzyskach w Soczi 2014 to już naprawdę przesada.