Dyrektor PŚ Walter Hofer i jego asystent Miran Tepes przedstawili rewolucyjny pomysł: nota za odległość skoku miałaby być modyfikowana o współczynnik uwzględniający prędkość i kierunek wiatru podczas lotu. Nie całego zresztą, a tylko przez dwie sekundy od wybicia z progu. Hofer i Tepes twierdzą, że mają urządzenie zdolne w obiektywny sposób przeliczyć warunki na zeskoku na realną wartość skoku.
- Myślę, że to nie ma sensu - nie ukrywa Apoloniusz Tajner (55 l.), prezes PZN i współautor sukcesów Adama Małysza (32 l.) w latach 2001-2003. - Zastrzegam, że mówię to na podstawie dotychczas używanych urządzeń. One nie oddają tego, co dzieje się na zeskoku. Ustawione są o kilkadziesiąt metrów od siebie, a pomiędzy nimi mają miejsce zmienne ruchy powietrza. Mało tego, na tej samej wysokości w miejscu lądowania pod lewą bandą może być wiatr pod narty, a pod prawą w plecy! - tłumaczy. - Mierzenie przez dwie sekundy też nie ma sensu. To połowa czasu lotu na dużej skoczni. Tymczasem w takim Lahti, gdy na progu wieje z tyłu, na dole jest cisza albo wiatr od przodu - dodaje Tajner.
A jak zastosowanie nowej aparatury mogłoby wpłynąć na wyniki Małysza i innych polskich skoczków?
- Większości z nich chyba by zaszkodziło. Ale dla Adama nie byłoby to takie złe, bo on potrafi lepiej niż inni wykorzystać złe warunki - podkreśla jego były trener. Zwolennicy nowego rozwiązania twierdzą, że stosowanie skomplikowanych współczynników pomogłoby uniknąć przerywania konkursów czy powtarzania całych serii. Ale czy nie zabiłoby ducha skoków?
- Polscy członkowie komisji w federacji FIS, trener Łukasz Kruczek i ja jesteśmy przeciwni temu pomysłowi - podkreśla Tajner.