Jak co dzień na trasie lało i było zimno. Oragnizatorzy jeszcze raz zgodzili sie skrócić trasę etapu, która ze 153 km skurczyła się do nieco ponad 100. Po drodze było kilka "malowniczych" ucieczek. W 5-osobowej uczestniczyl Marke Rutkiewicz, potem na ulicach Krakowa samotnie atakował "Samuraj" Marcin Sapa.
Gdy jednak przyszło do rozstrzygnięć na czele znaleźli sie inni. Foerter wyprzedził na finiszu "o gumę" Alberta Curtolo z Liquigas i Jewhenija Hutarowicza z Francaise des Jeux. Tiurmf w całej imprezei święcił Jens Voigt, 37-letni kolarz, którego odważny atak na przedostatnim etapie okazał się decydujący.
65. TdP miał wyjątkowego pecha do pogody. To ona wywołała pamiętny strajk w Lublinie, to ona skłaniała organizatorów do skracania tras etapów. W poważnych wyścigach są to zabiegi raczej wyjątkowe. Z drugiej strony można zrozumieć miękkie serce Czesława Langa, który chce zachować dobre kontakty z międzynarodowym peletonem.
W tym roku marna była trasa. Sześć płaskich etapów i jeden "nieco górski", przy czym właśnie na tym pofałdowanym wyścig się rozegrał. To świadectwo, że "ściganie się na rantach", to już dziś anachronizm. Peleton monotonnie dojeżdża do mety w całości. Dość powiedzieć, że po pięciu etapach różnica między pierwszym a setnym w klasyfikacji wynosiła ...47 sekund.
Polscy kolarze nie odegrali w TdP znaczącej roli. Szarże Marcina Sapy oglądało się z przyjemnością podziwiając ambicję zawodnika, ale cały reprezentacyjny "dream team" wypadł blado. Mimo wszelkich zastrzeżeń można powiedzieć, że mamy niezły, dobrze zorganizowany wyścig i kolarzy od niego o klasę słabszych.