Wcześniej, podczas treningu na skoczni Skalite, "Orzeł z Wisły" miał groźny upadek. - Upadek był podobny do tego, który przydarzył się Schlierenzauerowi, i bałem się, że podobnie się skończy (zerwanie wiązadeł krzyżowych - przyp. red.). Na szczęście skończyło się na stłuczeniu i krwiaku. Mam bardzo obolałe plecy i potłuczoną rękę. Z początku nie mogłem nią niczego utrzymać - wyjawia "Super Expressowi" Małysz.
- Jak pan ocenia ten sezon?
- Z końcówki jestem bardzo zadowolony, zdobyłem wiele pucharowych punktów, mało brakowało, bym wygrał jeden z konkursów w Planicy. Optymistyczne jest to, że mogę zacząć przygotowania do nowego sezonu ze świadomością, że stać mnie na to, by walczyć z najlepszymi.
- A zatem wiek nie jest pańskim wrogiem?
- Nie jest i nie miałem takich wątpliwości. Ale kiedy mi nie szło, często zastanawiałem się, w czym tkwi przyczyna. Byłem przekonywany, że forma przyjdzie. Ale nie mogłem dłużej na nią czekać i zwróciłem się o pomoc do Hannu Lepistoe.
- Co by pan zmienił, gdyby można cofnąć czas o pełny rok?
- Upierałbym się, aby nie rezygnowano z zatrudnienia Hannu. Bo tak słabej formy jak latem i na początku zimy nie miałem od lat.
- Dlaczego Lepistoe umiał wykrzesać z pana świetną formę, a Łukasz Kruczek nie?
- Powtórzę jeszcze raz, że Łukasz jest moim dobrym kolegą i dobrym trenerem. Ale ponieważ jest kolegą, kiedy mi nie szło, słyszałem od niego: "A może byś spróbował tak...". A ja potrzebowałem wtedy trenera z twardą ręką i doświadczeniem, który by tupnął nogą i powiedział: "Tak, a nie inaczej".
- Jak idzie budowa nowego domu w Wiśle?
- Nie wiem, czy przeprowadzimy się w tym roku. Natomiast z pewnością zadbam o rośliny na parceli, bo bardzo lubię pracować w ogrodzie.