Długo czekała na ponowny sukces (w indywidualnej rywalizacji) na mistrzowskiej imprezie. W 2003 i 2004 r. sięgnęła kolejno po brąz MŚ i srebro ME. Potem przyszło jednak 7 chudych lat.
- W Pucharach Świata wyniki miałam fajne i w rankingu cały czas byłam wysoko. Ale jak przychodziło do największych imprez, ciągle kończyło się tak samo: klapą. Kilka razy byłam o włos od medalu, ale w decydujących starciach brakowało tego jednego punkciku - wspomina.
Przeczytaj koniecznie: Szermierka. Tylko Włoszki poza zasięgiem naszych
Teraz mogło skończyć się tak samo. W pojedynku o wejście do strefy medalowej z Włoszką Gioią Marzoccą Polka była o krok od porażki. - Jejku, jakie to były emocje, masakra! - opowiada Socha. - Prowadziłam już 13:10 (walczy się do 15 - red.), ale Włoszka ruszyła do ataku i nagle zrobiło się 13:14! Pomyślałam sobie, że nie ma mowy, tym razem nie mogę tak przegrać, bo jak polegnę, to chyba złożę broń - śmieje się Ola.
Pochodząca z Pabianic szablistka opanowała nerwy i wygrała. Dała się pokonać (10:15) dopiero w finale - wicemistrzyni świata Ukraince Oldze Charłan.
Socha od dłuższego czasu mieszka w amerykańskim Portland, gdzie trenuje pod okiem wybitnego polskiego trenera Edwarda Korfantego, który jest szkoleniowcem reprezentacji USA.
- Wspólne treningi z Amerykankami pod okiem pana Edka dały mi bardzo dużo - ocenia polska szablistka. - W Portland znów poczułam w sobie siłę.
Za rok igrzyska w Londynie... - Oj, tylko proszę nie mówić, że pojadę tam jako faworytka! - ucina Socha. - Przed igrzyskami w Atenach też zostałam mistrzynią Europy i wszyscy mówili, że jadę na igrzyska po pewny medal. A skończyło się katastrofą. Te siedem chudych lat nauczyło mnie pokory.